Muzyczny towarzysz



czwartek, 17 grudnia 2009

Gry komputerowe. Wstęp.



      Jak można śmiało zauważyć, częstotliwość wrzucania nowych postów na bloga spadła. Wiadomo, że maleje ona u mnie raz na jakiś czas (dlatego dobrze jest subskrybować kanał lub dodać mnie do obserwowanych) i zawsze istnieje ku temu powód. Niekiedy jest to zwykła niechęć do pisania czegokolwiek, bo kiepskie nastroje potrafią ciągnąć się tygodniami, niekiedy preferuję przeznaczyć wolny czas na inne formy go spożytkowujące. A odkąd jestem szczęśliwym posiadaczem nowego sprzętu komputerowego, silnie opracowanego pod komfort grania, czas wolny przepływa przez klawisze klawiatury i przyciski myszki. I właśnie z tego powodu postanowiłem niekiedy przedstawiać na mym skromnym blogu gry właśnie.

      Generalnie moje doświadczenie z tego typu formą rozrywki zaczęła się, jak z pewnością dobrze przypuszczacie, dość dawno temu. Trudno powiedzieć w którym tak naprawdę było to roku. Zaczęło się chyba od Pegasusa, chociaż tego także nie jestem pewien. Były to takie gry, jak "Tank" lub "Contra", w które bawiłem się z moją siostrą cioteczną. Oczywiście nie można pominąć kultowego "Super Mario Bros", którego jako Mario, pamięta lub przynajmniej kojarzy każdy. Ile ja mogłem mieć wtedy lat... może tak z 9 lub 10. Szczęściem były to jeszcze czasy, gdzie oprócz rozrywki przed telewizorem, wychodziłem także na dwór lub bawiłem się klockami Lego, zapewne w przeciwieństwie do dzisiejszych 10latków, hahaha.

      Jednak to nie Pegasusa, ani tych gier, nie wspominam dzisiaj z rozrzewnieniem. Prawdziwie wciągająca przygoda z grami zaczęła się tytułu "X-com: UFO Enemy Unknown" (lub też UFO Defence, whatever). Obejrzyjcie proszę intro, które (wierzcie lub nie) wzbudza we mnie rozrzewnienie i pewną tęsknotę za przeszłością, która jest już na zawsze utracona.




      Doskonale pamiętam, jak siedziałem wtedy z moim ówczesnym przyjacielem, skupiony przed komputerem i przeżywający każde nieoczekiwane wydarzenie. Coś nie do wyobrażenia dla ludzi, którzy nie rozumieją tej fascynacji. Gra budowała we mnie napięcie, miała swój niepowtarzalny klimat strachu. Martwiłem się o każdego małego ludka, którym kierowałem i byłem niesamowicie dumny, gdy awansował na wyższy doświadczenia. Były to emocje współdzielone z przyjacielem, potęgowane poprzez wspólną rozgrywkę. Oczywiście była też piłka nożna, taka prawdziwa, na boisku przed blokiem, ale komputer to było coś...

      Grywałem także, w moich początkach, w "Heroes of Might & Magic II", najczęściej również z kolegą. To także niepowtarzalny klimat i również jakiś dziwny smutek, żal łapie za serce, gdy oglądam tego typu filmiki:



      Wiecie... smak dzieciństwa potrafią przywołać nie tylko zapachy, kojarzone np. z pysznymi pierogami babci lub smak gumy Turbo, ale także i obrazy gier komputerowych. Tak jest w moim przypadku i tak będzie w przypadku coraz większej rzeszy dzieciaków. W końcu ta forma rozrywki staje się nie tylko coraz bardziej popularnym sposobem spędzania czasu, ale także sportem lub po prostu sposobem na realizację potrzeby kontaktu z drugą osobą, poznania ciekawych ludzi. Kładzie się na to coraz większy nacisk, wypuszczając tzw. MMO lub gry kładące szczególny nacisk na współpracę między graczami. Właśnie o produkcji realizującej jedną z tych ostatnich funkcji - kooperacyjnej - napiszę w następnym poście.

PS. Polecam fajny artykuł na temat gier - TUTAJ 

czwartek, 10 grudnia 2009

Kocia Yakuza, czyli Toyota na Australię




      Z pewnością zgodzicie się ze mną (nawet jeżeli nigdy się nad tą kwestią nie zastanawialiście), że przekaz reklamowy powinien zwracać uwagę na produkt, podkreślać jego cechy lub przynajmniej zakodować go w naszej pamięci. Jednak niniejszy spot reklamowy jest na tyle dziwny, że w sumie nie za bardzo wiadomo, o co w nim chodzi...



      Właśnie w taki sposób Toyota postanowiła wypromować swoją nową Corollę na rynku Australijskim pod koniec 2008 r. Czy im się udało? Nie wiem. Z pewnością jednak zwrócili na siebie uwagę serwisów poświęconym tematom marketingu. Jednakże ichni redaktorzy także nie za bardzo wiedzieli, w jaki sposób koty ninja miały zostać powiązane z samochodem. Według Publicis Mojo, agencji będącej autorem reklamówki, opowiada ona:
"historię bohatera o kociej głowie, który walczy z gangiem dzikich złoczyńców. Ta ambitna produkcja jest kombinacją świetnie przygotowanych sekwencji walk oraz prawdziwych, miluśkich kocich główek (źródło)."
      Że he? W każdym razie tutaj można zdobyć nieco więcej i nieco ciekawszych informacji na temat samego spotu, bo w sumie muzyka jest całkiem ciekawa (choć we mnie wzbudza jakiś dziwny niepokój). Cóż, cokolwiek by o tym nie powiedzieć, morał jest podwójny: japońskie poczucie humoru jest dziwne oraz reklamy potrafią być dziwne...

niedziela, 29 listopada 2009

Naczelny Antyfacet Rzeczpospolitej Polskiej




      W dzisiejszym poście chciałbym Wam zaprezentować dość ciekawą osobę. Marcin Boronowski, wykładowca Uniwersytetu Wrocławskiego, jest nietypowym mężczyzną. Jego wyjątkowość polega na tym, iż ubiera się w kobiece stroje, choć nie jest ani transseksualistą, ani transwestytą. Ów wybór podyktowany jest względami ideologicznymi, sprzeciwem wobec norm kulturowych dotyczących ostrego podziału na płcie, między innymi w zakresie odzieży. Antyfacet sprzeciwia się jakimkolwiek objawom seksizmu nałożonego na męskie role społeczno-kulturowe, nie tylko dotyczącego szat zdobiących człowieka, ale także wszelkich oczekiwań stawianych ludziom wyłącznie na podstawie ich przynależności płciowej.

      Tutaj macie krótki materiał z TVP Wrocław z 01.IV.2008 r., czyli osiem lat po pierwszym wyjściu na ulicę w wysokich obcasach i spódnicy:



      Logika jest prosta - skoro istnieje społeczne przyzwolenie na to, by kobiety chodziły chociażby w spodniach, wkładały krawaty, tudzież glany lub bezpłciowe sportowe buty, to z jakiego powodu mężczyźni nie mogą nosić sukienek lub szpilek? Do tego, jak argumentuje Antyfacet, męski ubiór posiada znacznie mniej walorów użytkowych (niewygoda), jest mniej zróżnicowany w materiałach lub wzorach, a w butikach panowie mają zawężony wybór do kilku standardowych projektów. Szczerze mówiąc, ubóstwo wyboru podczas kupowania ciuchów zawsze mnie nieco irytowało. Czy taki stan rzeczy ma znajdować usprawiedliwienie w kulturowym fakcie, iż kobiety bardziej lubią się stroić? Natomiast, o ironio, większość znanych projektantów to mężczyźni. I to oni kreują trendy, decydują ma się nosić w tym sezonie.

      Na Antyfaceta ludzie reagują w najlepszym wypadku obojętnością, zaś w najgorszym agresją. Pierwsze to kurtuazyjne milczenie tych, których nie stać na bardziej zdecydowaną reakcję, ujawniającą prawdziwe nastawienie do osoby łamiącej genderowe normy. Ostatnie to przejaw zdecydowanego oporu przed czymś, co nie mieści się w zabudowanym murem zasad łbie, a obraźliwe słowa lub przemoc to jedyny sposób na poradzenie sobie z rozdźwiękiem dostarczanym przez zróżnicowaną rzeczywistość. Zresztą Marcin prosił już o ochronę policji, jednak został chyba zignorowany. Zastanawiam się, czy osoba doświadczająca np. ostrej dyskryminacji ze względu na kolor skóry zostałaby w naszym państwie tak samo potraktowana.

      Dzięki takim XX-wiecznym ikonom kultury, jak Marlena Dietrich lub Coco Chanel, kobiety uzyskały swobodę w doborze swoich strojów lub sposobu bycia. Wielki wkład w tej ewolucji miał ruch feministyczny, wygłaszający postulaty równości płci w szerokim zakresie (chociaż zaczęło się od dostępu do edukacji oraz prawa głosowania w wyborach). Takim sposobem paniom wolno prawie wszystko to, co panom (chociaż niektóre zachowania nadal spotykają się z naganą społeczeństwa), jednak nie odwrotnie. Dobrym przykładem jest tu jeden z moich znajomych, który zaczął studiować pielęgniarstwo. Zrezygnował po roku z powodu betonowego oporu wykładowców, stanowczo twierdzących, że zawód ten przeznaczony jest wyłącznie dla kobiet.

      Tak jak feministki, tyle że z innym biegunem, Marcin Boronowski sprzeciwia się "ufacetowieniu" mężczyzn, czyli włożeniu ich w sztywne ramy społeczno-kulturowe, ograniczające dostępne ubiory, zawody, zachowania, sposoby modelowania ciała itp. Jak sam mówi

Nie jestem przeciwko męskości, ale przeciwko jej sprymitywizowanej wersji, którą można określić mianem facetyzmu. Nie jestem też skonfliktowany ze swoją męską tożsamością. Ale rozumiem ją jako swobodę zainteresowań i postaw, odrzucam jedynie stereotypowo narzucone mężczyznom obszary zainteresowań.

      Nie wiem jak Wy, ale ja Antyfaceta popieram. Nie jestem skłonny nosić wysokich obcasów (choć uwielbiam, gdy robią tak kobiety) lub zakładać spódnic, lecz posiadam wiele cech psychicznych przypisanych do kobiet. Tak wykazał psychologiczny test na płeć mózgu, a i sam postrzegam siebie w ten sposób. Przyznaję, że niekiedy odczuwam ograniczenia co do ról męskich, co do przypisanej tej płci konstrukcji genderowej. Niestety, to nietypowo (w perspektywie dotychczasowych norm społecznych) pojmowane równouprawnienie potrzebuje jeszcze sporo czasu na osiągnięcie tego, co zdołał osiągnąć feminizm, choć pewne znaki już się pojawiają - np. metroseksualność. Ale to długi temat... i co sądzicie o Naczelnym Antyfacecie Rzeczpospolitej Polskiej?


Do poczytania:
  1. polscy faceci w szpilkach, reportaż Malwiny Lamch i Dawida Zielkowskiego
  2. antyfacet na szpilkach, wywiad Marioli Szczyrby
  3. Strona Antyfaceta