Muzyczny towarzysz



wtorek, 31 marca 2009

Kryzys! Kryzys. Kryzys?


      Nie wiem, ile dociera do Was o kryzysie, tym sławnym zjawisku, którego imię "666" (wg. religii gospodarczej), ale ja stykam się z nim niemalże codziennie.

"- wie pan... ze względu na dzisiejszą sytuację na rynku... no nie możemy, choć byśmy naprawdę chcieli."

      Ja tam nie wiem, bo ekonomista ze mnie żaden, jednak mam silne wrażenie, że "kryzys" to nie tylko zjawisko związane z mamonologią teoretyczną i stosowaną, ale przede wszystkim słowo klucz. Używa się go albo wtedy, kiedy nie chce się wprost powiedzieć: "spadaj, nie mam ochoty korzystać z Twoich usług", albo wtedy, gdy chce sie zmusić drugą stronę do spuszczenia z ceny. 

"- hmmm, tak, tak, kryzys... w takim razie przygotuję jakąś specjalną ofertę, taką awaryjną."

      Generalnie niby ten eksport zmalał, bo na Zachodzie zdesperowani bankierzy skaczą z okien wysokich wieżowców i nie ma kto kredytów za bardzo dawać, import też zmalał, bo złotówka kiepsko ciągnie, a nasi kredytodawcy, wzorem większych kolegów, zaostrzają warunki i nie wręczają już pieniędzy na śliczne oczy oraz obietnice. Ale... mamy tutaj do czynienia z masowym samospełniającym się proroctwem, gdy w obliczu "kryzysowych" doniesień medialnych, sami ludzie swoimi działaniami zakręcają sobie złoty kurek:

"- nie ma co Hania, tak ten kryzys się rozszalał, że pieniądze trza z banku wybierać, bo nam jeszcze bestia zeżre. A i kup jutro Full Extra Mocny zamiast Żywca, bo oszczędzać musim na te czasy ciemne."

      Trudno w sumie za takie zachowanie winić, wydaje się ono być racjonalne, ale strach napędza zagrożenie, zagrożenie strach i tak kółeczko się obraca - konsumpcja nadmiernie maleje, a banki mają coraz mniej kapitalu i pieniędzy do obracania. W ogóle się pokomplikowało.

niedziela, 29 marca 2009

Przygotowanie do poniedziałku

      Co za życie… za kilkadziesiąt minut koniec weekendu, jutro rano do pracy, a tu pranie jeszcze czeka na rozwieszenie. I jak wobec takich dylematów, bynajmniej nie moralnych, osiągnąć radość i życie wieczne? Jak pozyskiwać doświadczenia, na których można wykuwać stal swojego charakteru? Nie wyobrażam sobie, aby Budda, Leonardo da Vinci czy Juliusz Cezar, ludzie wielkich czynów i osiągnięć, stawali przed tak małostkowymi rozterkami życia codziennego. Oto nadchodzi kres marzeń o zapisaniu się na kartach historii, bowiem nadzieja na wielkość nie wytrzymuje konfrontacji z mającym zostać rozwieszonym praniem, tudzież przygotowaniem do rześkości w dniu następnym.

      Bo chyba nikt nie lubi poniedziałków...

niedziela, 22 marca 2009

Little big come back

      Proszę, proszę... trochę się tu kurzu i pajęczyn nazbierało. Ale to już drugi dzień wiosny i czas na porządki. Szczęściem na blogu nie trzeba prać firanek, myć podłóg i czyścić toalety. Można natomiast zacząć pisać mniej ambitnie, podejść do spraw z większym luzem, a i wpisy nie muszą być tak długie, jak do tej pory. Na początek nowej i długiej drogi pod tytułem "Come back", dobrze byłoby krótko napisać, co się u mnie dzieje. Jak zatem widać, nie będzie to tak emocjonujący post, jak hollywoodzkie filmy. Nie doświadczycie też tak naiwnej radości, jaka jest udziałem unikatowych dzieł Bollywood.

      Przede wszystkim pracuję już przez ponad pół roku. Środowisko Internetu, sprzedaż reklam. Account. Kiedy Wy oglądacie kolejny banner na portalu, ja siedzę po drugiej stronie i pomagam firmom wybrać optymalną drogę dotarcia do ich potencjalnych klientów. Czuję, że się rozwijam. Kontakt z ludźmi, dobieranie odpowiednich słów i sformułowań, by skłonić do poczynienia inwestycji, wzbogacanie swojej wiedzy o kanałach komunikacji, docierania z reklamą do odbiorców.Zdobywam wiedzę z zakresu sprzedaży i marketingu, także jest ciekawie. Studia psychologiczne się na coś przydały, hahaha.

      A’propo studiów, to już czas je ostatecznie skończyć. Przynajmniej jeden kierunek. Złożyłem zatem pracę dyplomową i w tej chwili muszę jedynie zająć się uregulowaniem płatności oraz wykonaniem kilku zdjęć. Następnie zostanie mi wyznaczony termin obrony. A potem… potem trzeba będzie przypomnieć sobie wszystkie informacje, które przewinęły się przez pięć lat. Obrona to niby formalność, ale stres zawsze będzie temu towarzyszył. Rzecz ma się trochę tak, jak z egzaminem maturalnym, choć uważam, że ten ostatni jest znacznie trudniejszy. Jeżeli chodzi o drugi kierunek, to pozostaje mi napisać esej i recenzję zamiast pracy licencjackiej.

      Ostatnią kwestią jest mieszkanie. Wreszcie przeprowadziłem się od rodziców i żyję na swoim. Tak, jak chcę. Każdy w końcu musi tego kiedyś doświadczyć. Patrząc z boku na przeprowadzkę, jest to jeden z wielu testów na dojrzałość. Tak jak praca lub poważny związek, czyli coś, czego będzie się doświadczać przez większą cześć swojego życia. Wracając do sprawy mieszkania, trzeba było zrobić generalne porządki. Poświęcając cenne godziny mojego czasu, przy dużej pomocy koleżanki, zdołałem umyć podłogi, wyczyścić łazienkę i kuchnię. Mordęga. Jak niektóre kobiety mogą czerpać z tego przyjemność?

      I tym, jakże dramatycznym, pytaniem kończę swój post. Nie udało mi się napisać ani o Manifie 2009, w której ostatnio uczestniczyłem, ani o książkach, które ostatnio przeczytałem, ani nawet o filmie „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona”, zasługującym na znacznie więcej Oskarów. Trudno. Pozostaje mi mieć nadzieję, że wszystkie nieproszone przeze mnie tematy znajdą tu jeszcze swoje miejsce.