Muzyczny towarzysz



poniedziałek, 29 grudnia 2008

Wyrazy bezsilności

Mam 25 lat.

25 to ćwierćwiecze. I jest to ćwierćwiecze samotności. Patetyczne

      Jedna czwarta stu lat może być jedną czwartą mojego życia. Jest jednak ona z pewnością ponad połową czasu, jaki został na znalezienie drugiego człowieka, na spełnienie potrzeby miłości. Nie mam ochoty po raz kolejny słyszeć, że miłość przyjdzie sama w najmniej spodziewanym momencie. Dobijam do punktu, w którym te słowa stają się mdłe i błahe; rzucają mnie w objęcia wilgotnych ścian lochu, nakazując czekać wśród zatęchłego powietrza na ocalenie.

      Szukam zatem. A gdy nie szukam, znajduję głęboki smutek lub frustrację. Czasami zapominam, by szukać, a wtedy nie znajduję nic, tracąc jedynie kontakt ze swoją głęboką potrzebą, której tak pragnę zadośćuczynić. Szukam również po to, by nie stawać oko w oko ze sobą, w pojedynkę przeciwko swemu jestestwu, które może doprowadzić do rozpaczy. Nigdy także nie jestem szczęśliwy, a co najwyżej zadowolony. Bywam usatysfakcjonowany, tak jak można być usatysfakcjonowanym ugaszeniem pragnienia czy zaspokojeniem pożądania.

      Przebiegam wzrokiem po tysiącach twarzy, stwarzam tysiące niewykorzystanych okazji, spotykam się z dziesiątkami. Rozmawiam, dzielę się swoimi doświadczeniami i życiem, przyjmuję doświadczenia i życie innych, lecz nadal jestem w tym samym miejscu. Brak mi jeszcze dojmującego poczucia bezsensu, lecz ono nieubłaganie musi kiedyś nadciągnąć. Pojawia się zresztą od czasu do czasu, czego wyrazem są te myśli. Nie przegrałem jeszcze z nawiedzającą mnie niekiedy udręką samotności, ale być może niedługo to nastąpi.

Z wyrazami bezsilności,
Dla innych czujących tak samo.

środa, 24 grudnia 2008

Święta i osobista ewolucja ich znaczenia

24 - 8 = 16.

Szesnaście dni od ostatniej notki, a dzisiaj Święto Bożego Narodzenia i związana z nim Wigilia. Zaraz usiądę do stołu, przełamując się wpierw opłatkiem, z moją matką, ojcem, z jego wiekową ciotką oraz z pewną panią, także już zaawansowaną w latach, która miała niegdyś wpływ na moje wychowanie. Te dwie ostatnie osoby, samotne i opuszczone przez najbliższą rodzinę, zajmują niejako symbolicznie owe czekające na niespodziewanego gościa nakrycie. Dodatkowe krzesło, którego właściwie i tak nikt nie zajmie, jeżeli sami się o to nie postaramy, i którego rola sprowadza się do poprawy samopoczucia z powodu iluzji bycia dobrym. Dobrym dla innych, tych nieznajomych, w duchu przykładnego chrześcijanina, kochającego bliźniego swego jak siebie samego.

---

Kiedyś Wigilia była dla mnie przede wszystkim, lub nawet jedynie, oczekiwaniem na prezenty. Do dzisiaj pamiętam wielką radość, której doznawałem rozpakowywując zawinięte w świąteczny papier pudło klocków Lego. Pamiętam też, jaki byłem zły z powodu nieotrzymania oczekiwanej rzeczy. Ciasta też można było się nieco najeść, posiedzieć do późna, w łózku zaś marzyć o następnym dniu, gdy będę składał klocki w spójną całość. A reszta? Rodzinne grono, życzenia, rozmowy, stanowiły przeszkodzę w osiągnięciu prezentowego spełnienia; były kompletnie niepotrzebnym elementem i wartością przeze mnie niezauważaną.

Im jednak jestem starszy, tym bardziej zaczynam doceniać rodzinną stronę Wigilii, i tym mniej interesują mnie to, co znajdę pod choinką. Właściwie do tej ostatniej kwestii zupełnie nie przykładam znaczenia, choć nie powiem, że nie jest miło coś dostać. Najbardziej jednak liczy się pamięć i życzenia, długie rozmowy przy herbacie, obecność okraszona wyjątkowym czasem. I nie jest on dla mnie wyjątkowy, ponieważ rodzi się Chrystus, lecz dlatego, że ten mój i tysiąca innych ludzi świat staje w miejscu i łączy się we wspólnej życzliwości, dobroci, uśmiechu, uwadze. Na ten jeden wieczór.

---

W te Święta życzę Wam radosnego spokoju, rodzinnej życzliwości i błogiego spełnienia.

poniedziałek, 8 grudnia 2008

4.

      Ocknął się rano skąpany w słonecznej poświacie. Przez niezaciągnięte roletami okna wpadały złote promienie, nadając blasku kołdrze i pościeli. Jesienna szarzyzna ustąpiła miejsca światłu bezchmurnego nieba, skrywając się we wczorajszych deszczowych wspomnieniach. Wyparowały kałuże wody, oddając to, co uprzednio zabrały wilgoci. I oto ta pora roku, ukazując swoje szlachetne oblicze, tchnęła w niego chęć życia. Zamanifestował ją przeciągając się z lubością.
      Leżący nieopodal rudy kot od dawna wygrzewał się w cieple roziskrzonego dnia. Leniwie, jakby od niechcenia, spojrzał jednym okiem na właściciela i miauknął.
– Przyjemnie, prawda sierściuchu?
      W odpowiedzi Długowąsy przekręcił się na drugi bok. Znać było, iż nad rozmowę przedkłada sobie wygodę, chwile niezakłóconej przyjemności. Naturą ich stosunków było wzajemne pozostawianie sobie prywatnej przestrzeni. Właściwie relacja ta miała w pełni partnerski charakter i gdyby tylko Długowąsy był kobietą, tworzyliby w pełni szczęśliwy związek.
      Wiszący na ścianie korytarza zegar wybił dziesiątą. W dużym pokoju automatycznie włączyło się radio, a spokojny głos spikera zaczął odczytywać wiadomości. Wyglądało na to, że dzisiaj na medialnym tronie królować będzie faktoid politycznego kryzysu. Dziennikarski przemysł nie próżnował i podczas gdy tajemnicą pozostawały personalia osób kreujących kryzysowe wieści, ich celem było wytworzenie napięcia, ruchu, ożywienia, stanu ciągłej uwagi.
      Informowano, dementowano, oskarżano, a on nastawił ekspres do kawy, zrobił poranną toaletę, podrapał się po pełnej zmierzwionych włosów głowie i przełączył stację. Sok pomarańczowy, jajecznica, chleb z masłem, mleko i cukier do filiżanki kawy oraz jazz wspomagający trawienie. Zestaw klasyczno-energetyczny, fit rodem z reklam, w których nie brak pięknych i szczęśliwych modeli.
      Tak właśnie posilał się przed bitwą ze znawcami sztuki, bo handel Manetem lub Kandinsky’m to walka nerwów i wiedzy. Wiadomo przecież, że degustivus non disputantum est, zaś wycena poszczególnych dzieł może budzić napięcia. Dla kolekcjonerów różnica kilku tysięcy w te czy wewte nie powinna być kwestią tak bardzo istotną, jednak w praktyce potrafią toczyć boje o każdą złotówkę.
      Myjąc zęby po posiłku, przyglądał się swemu odbiciu w lustrze. Niebieskie oczy badawczo patrzyły na twarz, która wydawała się coraz bardziej obca, rozpadając się niemalże na pojedyncze fragmenty. Każdy z nich, rozpatrywany oddzielnie, wprawiał go w zdziwienie. Za rzadko zastanawiał się nad sobą, poznając siebie raczej przez kontakty z innymi. Bowiem to w kontekście innych był dobry lub zły, czuły bądź szorstki, cichy albo pewny siebie. Uszy miał jednak nieco odstające, a brwi gęste. Tak, jedynie fizjologia dostarcza względnie pewnej wiedzy o sobie samym.
      Gdy zegar oznajmił wpół do jedenastej, pospiesznie dokończył łazienkowe czynności. Skomponował na sobie mniej więcej elegancką garderobę, zręcznie dobierając poszczególne jej części. Abstrakcjonizm, pod którego egidą stała dzisiejsza aukcja, był myślą przewodnią stroju. Fioletowy płaszcz i tego samego koloru buty na obcasach dopełniały wrażenie lekkiej nieskładności. Zamknął drzwi żegnając się posyłając szybujący pocałunek Długowąsemu.

czwartek, 4 grudnia 2008

Świąteczny Stół Pajacyka

Polska Akcja Humanitarna, która jest właścicielem strony pajacyk.pl, organizuje akcję dobroczyną pt. "Świąteczny Stół Pajacyka". Na czym rzecz polega? Otóż 7 grudnia, czyli już w tą niedzielę, w wielu restauracjach, które zaangażowały się w to przedsięwzięcie, będzie można zjeść sobie zmaczny obiad bądź kolację i tym samym pomóc urządzić potrzebującym dzieciom Święta. Tego dnia bowiem niektórzy właściciele lokali gastronomicznych przeznaczą 10% swojego obrotu na rzecz dzieci niedożywionych. Spis wszystkich pomagających restauracji znajduje się pod TYM adresem, wraz z podziałem na poszczególne miasta.

Cieszy, że z roku na rok (bo jest to już 7. edycja) przybywa lokali. Myślę, że to się po prostu opłaca, pomimo tak wysokiego procentu dochodów oddawanych na dobroczynny cel. Ale żeby opłacało się jeszcze bardziej, akcja powinna być jak najbardziej nagłośniona. Ja dowiedziałem się o niej dzięki audycji radia TOK FM. Niestety, nie ma jej obecnej ani w telewizji, ani na billboardach. Dlatego zachęcam każdego, kto przegląda mojego bloga, do zafundowania sobie dobrego obiadu w tą niedzielę. Najlepiej ze znajomymi. 

niedziela, 30 listopada 2008

Rekama a zaufanie społeczne

      Gdy zastanawiamy się nad reklamą, nachodzą nas najczęściej negatywne odczucia. Truizmem wręcz wydaje się stwierdzenie, że jesteśmy nią bombardowani praktycznie zewsząd, uodparniając się tym samym na jej wpływ. O ile z pierwszą częścią tego zdania nie wypada się nie zgodzić, o tyle druga wynika raczej z pragnienia wiary w sprawowanie kontroli nad własnymi decyzjami. Co więcej, taki sposób myślenia sprawa, że stajemy się bardziej bezbronni wobec serwowanych nam przekazów. Szczególnie jeżeli są one skonstruowane w sposób umiejętny, czyli angażujący przede wszystkim emocje, a dopiero później (lub może wcale) racjonalne myślenie.

      Proponuję jednak odłożyć na bok kwestię tego, jakie warunki musi spełniać kampania marketingowa, by wywierała pożądany efekt (najczęściej zwiększenie sprzedaży), a zająć się jej możliwym wpływem na społeczeństwo. Przyczynkiem do rozważań w tym temacie było kilka artykułów, które ukazały się w miesięczniku „Marketing w praktyce (nr 127, wrzesień 2008). Stawiane w tym numerze za wzór metody promocji danej marki lub produktów przez nią oferowanych, skłoniły mnie to refleksji nad oddziaływaniem reklamy w szerszym aspekcie niż tylko ekonomicznym. Wiadomo bowiem, że niemalże zawsze odwołuje się ona do jakichś wartości lub norm, starając się na ich tle pozycjonować dany obiekt, a także używa różnych technik, mających na celu dotarcie do potencjalnego klienta.

      Wyżej wspomniane metody opierają się głównie na sprawieniu, aby "konsument stał się żywym nośnikiem reklamowym, który poda [...] komunikat do swoich znajomych"*. Istotne jest tutaj, aby "kampania taka była nieinwazyjna i pozwalała, by sam użytkownik się w nią sam angażował"*. W skrócie, chodzi o stworzenie warunków do zaistnienia tzw. marketingu szeptanego, gdzie informacje o produktach przekazywane są z ust do ust wśród grupy koleżeńskiej. Dzięki takiemu systemowi poleceń, produkt zyskuje na wiarygodności, a firma nie ponosi kosztów dotarcia do potencjalnego klienta. Paradoksalnie można rzec, że najlepszą reklamą jest brak reklamy, bo opinii osób zaufanych nie postrzega się w kontekście reklamy.

      Co jest w tym złego? Nic, dopóki chodzi jedynie o subiektywne opinie znajomych. Potencjalne zagrożenie kryje się w stwierdzeniu o braku reklamy jako najlepszej jej formie. Korzystanie z kanałów komunikacji, które nie uchodzą za nośniki treści reklamowych, jest wcieleniem tego stwierdzenia w życie. Znajomi, blogi (http://blogvertising.pl/), "merytoryczne" artykuły w gazetach (artykuły sponsorowane) czy pewne sytuacje społeczne, w których nie przechodzi przez myśl, że pada się ofiarą promocji jakiejś marki, są właśnie takimi kanałami.

      Idealnym przykładem powyższego myślenia jest kampania marketingowa "MTV Cribs"**. Agencja reklamowa, która miała wypromować nowy program MTV, polegający na pokazaniu wnętrz domów popularnych gwiazd, wpadła na genialny pomysł. W najbardziej uczęszczanych przez młodzież miejscach Warszawy i Krakowa rozrzuciła 4000 imitacji kluczy Mariusza Pudzianowskiego i Sidneya Polaka. "Kiedy szczęśliwy znalazca zdecydował się na telefon (zamieszczony na breloku - przyp. Łukasz), słyszał głos Sidneya bądź Pudziana, który mówił >>Cześć, tu Mariusz Pudzianowski, nie mogę teraz odebrać. Ale jeżeli przez przypadek znalazłeś moje klucze... możesz mnie odwiedzić. Zapraszam. A... i oczywiście czeka na ciebie znaleźne. Wejdź na www.mtv.pl/cribs i jako hasło wpisz mój numer telefonu. Do zobaczenia u mnie w domu<<. Następnie inny głos zdradzał szczegóły programu"**.

      To, co zachodzi w tych wszystkich przypadkach, to eksploatacja zaufania, które jest podstawą dobrze funkcjonującego społeczeństwa. Aby zapobiec erozji na tym polu, państwo tworzy przepisy prawne. Nie jest jednak w stanie ująć w ramy legislacyjne wszystkich potencjalnych możliwości. Nietrudno sobie wyobrazić co będzie, jeżeli w działaniach marketingowych zacznie się intensywnie wykorzystywać takie cechy, jak życzliwość, współczucie, chęć pomocy czy wiarę w ludzką bezinteresowność. Warto się nad tym zastanowić.

* Mirosław Połyniak "Pogadać przy reklamie", Marketing w praktyce, nr 127, wrzesień 2008
** Maciej Klimek "Klucz do domów sławnych", Marketing w praktyce, nr 127, wrzesień 2008

poniedziałek, 24 listopada 2008

Parodia Pospieszalskiego z "Warto rozmawiać"

Nie wiem, czy kiedykolwiek oglądaliście program „Warto rozmawiać”, prowadzony przez Jana Pospieszalskiego. Jeżeli nie, to z pewnością warto zobaczyć tą „perełkę”, choć z koloru raczej czarną (lub może jednoznacznie czarno-białą). Doprawdy, nawet jak na standardy naszej kochanej telewizji publicznej, jest to program nazbyt tendencyjny, a jego walor dyskusyjności jest nazbyt… dyskusyjny. Poniższy film, który jest jaskrawą parodią sposobu myślenia i przedstawiania faktów przez Pospieszalskiego, z pewnością będzie bardziej śmieszył tych, co mieli już wcześniej z „Warto rozmawiać” do czynienia. Jednak zachęcam każdego!

niedziela, 23 listopada 2008

Zima i cielesna podstawa uczuć

      Wczoraj zaczęła się zima. Nie ta kalendarzowa, lecz ta uczuciowa, wprowadzająca nastrój lekkiego smutku i przygnębienia. Wszystkie powzięte w tych dniach postanowienia łatwo rozmywają się w mroku, zanikają wśród białych drobin śniegu i szybko zapadającej ciemności. Światła samochodów, sunących po obsianej pomarańczowym blaskiem latarni nawierzchni drogi, wprawiają w jakąś dziwną nostalgię. Myśli zbyt często zatapiają się w przeszłość, nasączając ją specyficznym odczuciem pesymistycznej definitywności.

      Dopiero w tak ubarwionym świecie można odczuć nierozłączny związek między kolorytem materii a kolorytem duszy, gdzie ciepło niesie w sobie nadzieję, podczas gdy chłód odbiera ją całkowicie. Zimne dłonie stanowią nie tylko obcą i skostniałą część ciała, lecz wprowadzają niepokój, wpuszczają do emocjonalnego krwioobiegu truciznę lęku i nieokreślonej obawy. Ta więź między psychicznym dobrostanem a organicznymi wrażeniami, ustala się w okresie wczesnego dzieciństwa, kiedy to matczyna miłość wyraża się w dotyku. Poczucie bezpieczeństwa zawiera się w delikatnym głaskaniu, czułym pocałunku, odbierającym wszelkim negatywnym stanom ich moc. Kołysanie, miarowy oddech, kojący zapach tej, która jest ciągle obecna.

      Doświadczenie miłości, to doświadczenie cielesne i cielesnością, mięsistością oraz materialnością na wskroś przesiąknięte. Umysł, będący w magnetycznej mocy tego silnego skojarzenia, polega rozwojowi, wyłaniając się z głębokiej nieświadomości ku coraz bardziej dojmującemu poczuciu JA. Miłość krystalizuje się następnie w postaci matki, stając się zewnętrzna, odrębna, już nie wszechogarniająca. Dziecko, doświadczając chwil nieobecności rodzica, kreuje abstrakcyjną formę tego najwspanialszego uczucia, oderwaną od materialnego obiektu, pozwalającą utrzymać wrażenie bezpieczeństwa.

      Mimo tych zmian, pierwotne połączenie pozytywnych uczuć z cielesnością nie zanika, lecz schodzi w głąb dojrzewającego umysłu. Zima pozwala odczuć, jak silny jest to związek. Śnieżna pora roku obdarza możliwością ujrzenia, w jaki sposób wahania nastroju mogą podlegać zmianie temperatury. Delikatna siatka niewyrażalnej przyczynowości oplata nas, niepostrzeżenie wpływając na to, czego pragniemy, co czujemy i gdzie dążymy.

      W całym tym kontekście chłód stanowi doświadczenie osobiste, które bierze swój początek ze wspólnego każdej ludzkiej istocie skojarzenia. Chłód jest cielesną formą zła, pustki, braku, co ujawnia się choćby we wszystkich przedstawieniach królowej zimy, postaci nienawistnej i odrzucającej, pomimo swojego piękna. I to ona dzisiaj zaczyna swój pochód smutku oraz przygnębienia, doprowadzając naturę, a przez to także nas, do rozpaczy. Niech ciepło mleka złączone ze słodyczą miodu ma nas w swojej opiece.

wtorek, 18 listopada 2008

O tożsamości, przemianach i podstawowej dynamice

      To, kim jesteśmy wyznaczają nastroje. Potrafię być wspaniałym i niezrównanym obserwatorem życia społecznego, jak również mizernym nieudacznikiem, któremu wielkość jest obca niczym niezmierzone bogactwa. Potrafię być natchnionym poetą, trafnie oddającym odczucia niektórych współczesnych, jak również człowiekiem, któremu przez palce przeciekają szanse na odmianę własnej nijakości. Wszystko to jest w danym momencie prawdziwe. Oddać rdzeń tożsamości jest piekielnie trudno, bo kiedy obraz zdaje się już być niezafałszowanym, ucieka pod wpływem kolejnych emocji. Jakże ważne są nastroje w naszym odbiorze siebie, zmieniające nie tylko nas, ale także wszystko, co wokoło się dzieje.

      Zastanawiam się nad ludźmi, którzy są pewni siebie samych. Skąd oni czerpią siły i jakim kosztem utrzymują nienaruszoną tożsamość? Wznoszone konstrukcje mogą kiedyś runąć, a im bardziej są one stalowe, tym większy powstaje huk i tym bardziej będzie on nie do zniesienia. Może to być huk rwącego potoku, w którym od dawna uformowane ciało kaleczy się i rozpada. Aż potok zaczyna płynąć szkarłatem, woda miesza się z krwią. Nowe JA powstaje tedy z piasku, kamieni i zgniłych liści - wszystkiego, co nada mu stałość. To nowa osobowość, pomyślana ze złudzeń, nadziei i swoistego realizmu. Ludzie ze skały też mogą ulec rozbiciu.

      Zaczątki osobowościowych pewników nosimy w nas. Lepi się je powoli, pod wpływem doświadczeń, pod wpływem przeżywania świata. Hartują się trawione wątpliwościami, by przejść ostateczną próbę innych ludzi. To oni weryfikują nasze pewniki, odrzucając je bądź potwierdzając ich zasadność. Reakcje matki, ukochanej lub przyjaciela, słowem osób ważnych, są sprawą zasadniczą. Lecz nasze wizje także oddziałują na środowisko, w którym się obracamy. Ta podstawowa dynamika towarzyszy wszystkim procesom w naszej egzystencji. 

tekst wzięty z mojego poprzedniego bloga, jednak nadal wyraża to co czuję, dlatego zdecydowałem się go tu zamieścić

sobota, 25 października 2008

3.

      Jego oczom ukazała się pełna twarz o szmaragdowych oczach. Roztaczały one ciepły blask, kontrastujący z krótko ostrzyżonymi na lewym boku głowy włosami, nadającymi uczesaniu lekko agresywną wymowę. Jedna szczery uśmiech stojącej przed nim brunetki czynił ów kontrast nieistotnym. Swobodnie zwisający znad skroni kosmyk wsunął się niedbale w kącik ust.
– Cześć… – odpowiedział nieco niepewnie na radosne powitanie. Starał się przypomnieć sobie skąd ją zna, jednak mrok skrywający pamięć był nieprzenikniony.
– Co słychać?
      Jakże nie lubił tego ogólnikowego i boleśnie schematycznego pytania. Niczym wytrych otwierało każde zamknięte na zardzewiałą kłódkę drzwi znajomości.
– Za wiele – zrobił pauzę, by ściągnęła brwi w zdziwieniu – Ten zdedodekafonizowany chód głosów nie pozwala mi się skupić – wskazał wzrokiem kolejkę stojącą przy kasie.
– Ach – rozpogodziła się w przypływie zrozumienia – Tak, zazwyczaj nie bywa tu tak głośno.
– Wiem – przytaknął ze znawstwem stałego klienta – Słuchaj… czy możesz mi przypomnieć skąd się znamy?
– Nie ma sprawy – widząc jego zakłopotanie przybrała pojednawczy wyraz twarzy w półuśmiechu – Zajęcia plastyczne, pamiętasz? Doktor Judym, jak go nazywaliśmy. Do dziś pamiętam jego zaskoczoną minę, kiedy zobaczył, co ulepił ten blondyn z kolczykiem w uchu.
Tak, już wiedział. Znał ją z warsztatów dr Iwickiego, „Glina jako zapis procesu twórczego”. Ten facet miał tak dobre serce, że nawet zwykły gniot traktował jako przebłysk geniuszu. Niekiedy wyglądał przy tym niczym zdjęty nabożną czcią wyznawca prymitywnego bożka. Często wprawiał takim zachowaniem studentów w zażenowanie. Mimo to był dobrym wykładowcą.
– Beata, siadaj – powiedział życzliwym tonem.
– Nie, dzięki. Jestem ze znajomymi i już stąd uciekamy – zerknęła za siebie, jakby upewniając się, co do tego zamiaru – Chcemy znaleźć jakieś spokojniejsze miejsce. Podeszłam tylko przywitać się, ale jestem ciekawa, jakie znalazłeś zajęcie po Akademii.
– Podajesz tyły wobec tej pięknej melodii strun głosowych? – rzekł z lekką kpiną puszczając jej perskie oko – Co do zajęcia, to wystawiam.
– Tworzysz? – zapytała z niedowierzaniem, jakby po ASP dało się tylko roznosić ulotki. Jednak rzeczywiście wielu jego znajomych nie zajmowało się sztuką. Wobec wyboru „pieniądze czy pasja”, wybierali zwykle to pierwsze, bo połączenie tej alternatywny wymagało albo intuicji biznesowej albo innych studiów. Bogu dzięki, że byli też tacy, co woleli wieść nieco niższy poziom życia. A co do niego…
– Wystawiam dzieła mistrzów na aukcjach. Przynajmniej taki mam z tym wszystkim kontakt.
Wyglądała na nieco zawiedzioną. Ucierpiała jej wiara w pięknoduchy ich rocznika. Sama pracowała po znajomości firmie zajmującej się finansami, choć niczym cierń kuły ją niespełnione młodzieńcze marzenia. Być może kiedyś, w sprzyjającym miejscu i czasie będzie mogła rozwinąć swe skrzydła, ciasno opięte białą koszulą i eleganckim żakietem.
– Cóż… dobre i to, prawda? – słowa zabarwiły się niepewnością – idę. Do następnego!
      „Baj, baj Beato. Może spotkamy się w lepszych okolicznościach, może na naszych wernisażach” pomyślał odprowadzając ją wzrokiem, po czym wrócił do lektury.

czwartek, 16 października 2008

2.

      Wypuścił z dłoni żarzący się jeszcze niedopałek. Czarny, cylindryczny kształt upadł na brukowe kostki i potoczył się poza światło latarni. On otworzył drzwi lokalu i spokojnym, spacerowym jeszcze krokiem wszedł do środka. Woń parzonej kawy wniknęła w jego nozdrza i rozeszła się po płucach. Była to jedna z tych ulotnych przyjemności, które trwają zaledwie chwilę, by zaraz potem roztopić się w przeszłości. Zostaje tylko blaknące z czasem wspomnienie, nigdy tak intensywne jak tamta chwila, ale równie upragnione.
      – Dzień dobry – przywitał z uśmiechem stojącą za kasą dziewczynę, opierając się dłońmi o lakierowane drewno lady. Wyglądające zza szyby chłodziarki ciasta prężyły czekoladowe ciało i słały owocowe pocałunki.
      – Dzień dobry – odrzekła wesołym głosem – Czego pan sobie życzy?
      – Poproszę… – uniósł głowę i popatrzył na podświetloną tablicę ze spisem oferowanych napojów – Latte.
      Mimo zawahania zamówił to samo co zwykle. Podał kartę na pieczątki, jedno z wielu posiadanych przez siebie dzieci programów lojalnościowych, zapłacił i skierował się do wolnego stolika w rogu. Lubił te wygodne fotele, tak dobrze harmonizujące z mleczną pianką Caffe Latte. Oparł ciemnoszarą, naramienną torbę o ścianę, a płaszcz przewiesił przez oparcie jednego z mebli. Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy, paczkę Black Devili oraz zapalniczkę i położył wszystko na blacie. Usiadł.
      Czekając na wezwanie do odebrania kawy, obserwował rozmawiające osoby, przeważnie od niego młodsze. Spotkania ze znajomymi, randki, sprawy biznesowe. Rzadko można było tu spotkać kogoś bez towarzystwa, choćby w postaci laptopa. W tym małym, rozpływającym się w jednym aromacie świecie, nie darzono zbytnią sympatią poczucia osamotnienia. Eremici nie chodzi do Coffeebarów, a każdy, kto chciał sam na sam zostać ze swoimi myślami, wolał zrobić to w domu. Tu zaś bywano po to, by ogrzać się w cieple wzroku, oddechów czy gestów.
      – Latte! – dobiegający go głos z końca przerwał nić myśli. Samoobsługa.
      Gorący kubek rozcieńczonego mlekiem espresso posłusznie czekał na niego. Parujący z niecierpliwości, na białym spodku, łaknął odrobiny cukru. Brązowe, słodkie grudki posypały się z otwartego papierka wprost na gęstą pianę, po czym zaczął powoli tonąć. Całość została zmieszana obijającą się o ścianki łyżką. Pierwszy łyk i komfort siedzeń dobrze świadczyły o lokalu.
Zapalił czekoladowego papierosa. Na zewnątrz rozpadał się deszcz. Do środka wchodzili przechodnie, uprzednio otrzepując zroszone kroplami parasole. Szybko zrobiło się gwarno.
      – Colę z lodem.
      – Niech będzie cappucino…
      –Co bierzesz? – rzucały w pośpiechu głosy.
      Zanikł gdzieś dźwięk saksofonu, nuty zgubiły się wśród słów, a jego spojrzenie lawirowało między twarzami. Każdy stolik pokrył się szklankami, popielniczkami oraz pustymi papierkami po cukrze. Powietrze zapełniło się smugami dymu. Ktoś zbił kubek i rzucił kilka niecenzuralnych wyrazów, które na chwilę uciszyły rozmowy, wznowione jednak potem z większym zapałem. Wyjął książkę próbując się skupić.
      – Hej! – kobiecy głos przeciągnął w pozdrowieniu samogłoskę, podkreślając tym samym swoje zaskoczenie. W emocji wibrowało dalekie echo wspomnień. – Pamiętasz mnie?
      Uniósł głowę, by spojrzeć na dziewczynę.

poniedziałek, 13 października 2008

1.

      Przechadzał się brukowanym chodnikiem pośród wieczornego blasku latarni. Mijał opustoszałe od późnej godziny samotne ławki. Odgłos jego kroków mieszał się z cichymi pęknięciami porozrzucanych na ziemi zeschniętych liści. Żółtą falą rozlewały się wszędzie, pokrywając niemal każdy skrawek powierzchni. Emanowały delikatną aurą jesieni. Kruche i bezbronne wobec najlżejszego podmuchu wiatru, przywodziły na myśl życie maleńkiego dziecka.
      Z lubością wdychał unoszący się dookoła zapach. Niedookreślony, ale charakterystyczny dla tej pory roku. Wystarczająco intensywny, by oddzielał się od spalin mknących nieopodal samochodów. Uniósł do ust papierosa i zaciągnął się nim mrużąc oczy. Czekoladowy dym rozszedł się w jego płucach, a słodkawy smak ustnika przylgnął do warg. Smuga spalonego tytoniu poszybowała w górę, aż rozmyła się w mroku nieba. Skręcił w zapełnioną przechodniami ulicę Nowego Światu.
      Jego spacerowy chód kontrastował z pospiesznym krokiem mijających go ludzi, jednak nie zamierzał dać się porwać tej wielkomiejskiej rzece. Zresztą sam często płynął jej nurtem. Czuł się wtedy cząstką niedającej się zatrzymać powodzi, wnikającej w każde drzwi, obmywającej każdy chodnik. Ale ów żywioł, choć imitował naturę, nie miał z nią nic wspólnego. Był wytworem człowieka i wiedzionego przezeń stylu życia. Czas mijał tu szybko lub raczej nie było go wcale. Może dlatego każdy nosił zegarek, by łapać bliźniaczo podobne do siebie sekundy. Zegarek w komórce, oczywiście.
      Rozpiął poły swojego czarnego płaszcza, który zaczął swobodnie falować. Ciepło promieniujące od mijających go ludzi rozproszyło cały chłód. Tłum otoczył go opieką, dając złudne poczucie bezpieczeństwa. Łatwo się było w nim roztopić. Szedł tak z papierosem w lewej dłoni, w prawej zaś trzymał parasol za zgiętą rączkę. Ta szpada, często wymierzona w burzowe chmury, służyła mu teraz dla zabawy jako laska, którą odmierzał rytmiczne stuknięcia o bruk. Wodził wzrokiem po skrytych maską obojętności twarzach. Czasami spotykał roześmiane grupki rozmawiających ze sobą osób, zachowujących jednak czujne spojrzenie.
      Idąc zatłoczoną ulicą trzeba być czujnym. Przynajmniej na tyle, aby móc zauważać sklepowe wystawy, te jasne punkty w ciemności zagubionego czasu. Są one ucieczką przed monotonią jednostajnego chodu, skupiskami uwagi wartymi drogiego czynszu, przerwami w niebycie, jaki tworzy się podczas podróży od wyjścia do przystanku i od przystanku do wejścia. Skręcił w lewo i oto niepostrzeżenie, jakby wcześniej wcale nie szedł, tylko pojawił się od razu na miejscu, osiągnął cel. Kawiarnia.

wtorek, 7 października 2008

Dobro i Zło. Dwoista natura.

      Czym jest Dobro i Zło? Jaka jest jego istota? Jaki jest ich status ontologiczny, to znaczy czy istnieją realnie jako zbiory przeciwstawnych sobie wartości, czy też są jedynie wytworami ludzkiego umysłu? Myślę, że ten problem nabiera w naszych czasach szczególnej wagi, ponieważ konsekwencje wynikające z jego ujęcia mogę wręcz zaważyć na losach poszczególnych cywilizacji. Bynajmniej nie przesadzam, ale też nie będę tego temu rozwijać, albowiem trzeba przejść do meritum tego postu.

      Większość osób z pewnością traktuje Dobro i Zło jako istniejące bezwzględnie, niczym platońskie idee, wiodące swój byt niezależnie od ludzkich na tą kwestię poglądów. Wydaje się, że musi je za takowe uważać prawdziwy wyznawca jakiejkolwiek religii. Wszędzie tam, gdzie pojawia się Bóg (jakkolwiek by go nie nazywać), pojawia się silne przekonanie o Dobru i Złu jako o realnie egzystujących, choć mogących przybierać różnorakie formy. Oczywiście nie musi być zgodności, co do poszczególnych ich przejawów (Zło jako Szatan) lub poszczególnych składników (jakie postępowanie wobec heretyka będzie rzeczą zbożną), co da się zauważyć w wielu sporach toczących się w obrębie tej samej wiary. Jednak rdzeń owych dwóch, rozważanych tu pojęć, pozostaje taki sam. Są, znaczy się, kwestie bezsporne.

      Charakterystyczna jest, dla psychicznej budowy człowieka, silna potrzeba wiary w nienaruszalne i niepodważalne wartości definiujące Dobro i Zło. Gdyby prześledzić historię idei, niechybnie okazałoby się, że wszystkie z nich musiały mieć za podstawę spójny system filozoficzny lub teologiczny, aby nadawały się do zaakceptowania. Każde Dobro, a w konsekwencji dające się z niego wyprowadzić Zło, musiało mieć za wsparcie rzeszę przekonywujących myślicieli. Konfucjusz, Platon, Jezus, Mahomet, św. Tomasz z Akwenu, Locke, Rousseau, Kant – postacie te, przynajmniej ze słyszenia, są znane chyba każdemu. Konsekwencji propagowanej przez nie wizji ludzkiej moralności, do dzisiaj widoczne są w różnorakich dyskusjach.

      Jednakże powstałe stosunkowo niedawno (bo czymże jest te niecałe 250 lat obliczu 5-6 tysiącleci cywilizacji) nauki humanistyczne przedstawiają inny pogląd na kwestię Dobra i Zła. Biorąc człowieka za główny przedmiot analiz, nieświadomie raczej otworzyły furtkę do relatywizacji wartości. Nieświadomie, bowiem z początku ludziom epoki XVIII wieku, świat bez dogmatów w zakresie moralności był nie do pomyślenia. Mimo pewnych pęknięć na murach instytucji Kościoła Katolickiego (sprawa Galileusza, Kopernika czy późniejsza Darwina), wiara w Boga, i w konsekwencji w szereg trwałych wartości, była nadal silna. Ateizm wyznawało niewiele ludzi, choć niepodobna zaprzeczyć ich istnieniu. Jasnym zatem było istnienie Dobra i Zła jako czegoś niezależnego od człowieka.

      W pewnym momencie, może pod wpływem poważniejszego potraktowania moralności zrodzonej w innych kulturach, a może dzięki uważniejszemu przyjrzeniu się własnym społeczeństwom, cywilizacja zachodnia zaczęła kwestionować własne wartości. Psychologia stawiała pytania o proces kształtowania się moralności u jednostek. Rozważania Freuda w temacie społecznej konstrukcji Superego (inaczej sumienia), mającego hamować grzeszne impulsy zwierzęcego Id, oraz koronne odkrycie behawioryzmu, czyli mechanizm warunkowania, coraz mocniej uświadamiały doniosłą rolę społeczeństwa w kwestiach Dobra i Zła. Także socjologia, wspomagana przez antropologię, zaczęła śmiało operować terminem „kultura”, sugerującego iż normy i wartości są pochodną społeczeństwa, jego wytworem.

      Wobec wielości różnych kultur, będących wynikiem geograficznych odkryć, oraz humanistycznego podejścia do „dzikusów”, zrodziło się pytanie: dlaczego stawiamy nasze wartości przed wartościami tych Innych? Bo zostaliśmy tak wychowani, taka byłą nasza socjalizacja, wśród tych wartości przebiegało nasze dzieciństwo. A dalej: być może moralność jest tylko konsekwencją wpływu ważnych dla nas osób, a wartości nie istnieją bezwzględnie i są tylko wytworem? W ten sposób dochodzimy do postrzegania Dobra i Zła jako wynalazków, a nie odkryć, jako konstrukcji społecznych, a nie obiektywnie istniejących bytów. Praktycznym przejawem takiego podejścia (idąc za przykładem z książki „Niemoralna demokracja” Zbigniewa Stawrowskiego), są założenia demokracji liberalnej, naszej demokracji, w której moralność jednostki jest jej indywidualną sprawą. Istnieją oczywiście pewne nienaruszalne granice, ale tylko czekać, aż i one się posypią.

      Oczywiście nie odpowiedziałem na pytanie postawione przeze mnie na początku. Nie jestem filozofem, bo chyba te kwestie winni rozważać jedynie oni. Po prostu obserwuję świat, zastanawiam się nad nim i mam nadzieję, że skłoniłem Was do refleksji w tym temacie. Nie wiem ilu z Was dotarło do końca – mój styl pisania jest teraz pod silnym wpływem Tomasza Manna i jego „Czarodziejskiej góry”, co nadaje mu pewnej rozciągłości i skłonności do przetykania zdań pobocznymi wstawkami… zatem czym jest Dobro i Zło?

niedziela, 28 września 2008

Rodzić po ludzku

      Dzisiejszy post chciałbym poświęcić idei fundacji "Rodzić po ludzku" oraz organizowanym przez nią akcjom. Ostatnia z nich odbyła się w 2006 roku i przyniosła wiele informacji o faktycznie świadczonych przez poszczególne szpitale usługach, w zakresie warunków porodu oraz opieki poporodowej. Uzyskana w ten sposób wiedza pomoże przyszłym matkom w wybraniu odpowiedniego miejsca, w którym przyjdzie na świat ich dziecko. Dziecko urodzone po ludzku, czyli przy współudziale kobiety w podejmowaniu decyzji, w jaki sposób ma przebiegać ten jeden z najważniejszych momentów w jej życiu, w atmosferze życzliwości ze strony personelu i przestrzegania wszystkich praw pacjenta.

      Fundacja powstała po pierwszej, niezwykle wpływowej akcji społecznej (1994/1995), kiedy ludzie po raz pierwszy zetknęli się z tytułowym hasłem niniejszego posta: "Rodzić po ludzku". Przyczyną do jej podjęcia były liczne głosy kobiet, domagających się lepszego ich traktowania w końcowym etapie ciąży i jej rozwiązaniu. W akcji wzięło udział prawie 15 tys. młodych mam, około 100 dziennikarzy oraz, poprzez wypełnienie ankiet, 418 ordynatorów. Podsumowując, łącznie w czasie dwóch lat trwania całego przedsięwzięcia, opisano 439 oddziałów położniczych, co daje 96% istniejących wówczas w Polsce placówek zajmujących się opieką okołoporodową. Zmiany, jakie nastąpiły w trakcie trwania akcji oraz po jej zakończeniu, były zauważalne. Rodzące przestały być traktowane w sposób przedmiotowy, ciasno skrępowane gorsetem medycznych procedur, a stały się w większym stopniu partnerkami w procesie podejmowania decyzji.

      Mimo sporego sukcesu w zmianie podejścia personelu oraz publikacji "Przewodnika po szpitalach położniczych", daleko było jeszcze do osiągnięcia zamierzonego celu. Dlatego odbywały się kolejne edycje - druga po pięciu latach i kolejna, po takim samym czasie. Zawsze towarzyszy im duży odzew w mediach, liczne audycje radiowe oraz programy publicystyczne poświęcone warunkom porodu. Ostatnia z akcji odbyła się w roku 2005, zaś raport z niej pojawił się pod koniec 2006 roku. Jaki jest zatem współczesny stan opieki okołoporodowej w Polsce w świetle akcji "Rodzić po ludzku"?

1. Swoboda rodzenia. W zaledwie 5% szpitali rodząca może wybrac pozycję, w jakiej chce urodzić; kobiety rodzą w innej pozycji niż leżąca lub półleżąca; w I okresie porodu kobieta może swobodnie chodzić, pić lub brać kąpiel. W pozostałych placówkach swoboda jest ograniczana lub wręcz uniemożliwiana, a pozycja rodzenia jest najczęściej narzucana jako jedna z dwóch klasycznych, wymienionych powyżej. Bez braku tej swobody kobieta czuje się jak przedmiot, a wokół niej dzieją się rzeczy, na które nie ma najmniejszego wpływu.

2. Obecność bliskiej osoby. 65% szpitali umożliwia dowolnie długą obecność bliskiej osoby bez żadnych opłat i dodatkowych warunków, jednak w prawie 14% placówek są prowadzone opłaty za poród rodzinny w pojedynczej sali, a także z powodu obecności bliskiej osoby na sali ogólnej. W pozostałych placówkach obecność innych w tej ważnej chwili jest wykluczona, a to przecież niezwykle ważny momemt także w życiu ojca. Nie wiem czy osobiście zniósłbym oglądanie porodu i czy bym chciał widzieć bóle mojej żony, ale taka bezpłatna możliwość powinna być zapewniona.

3. Kontakt z dzieckiem bezpośrednio po porodzie. Tylko w 7,5% szpitali mama może przytulić dziecko zaraz po jego urodzeniu przez dłuższy czas; pierwsze karmienie piersią odbywa się w sali porodowej, a mama ma ponowny kontakt z dzieckiem po oględzinach. W ponad połowie placówek dziecko ma kontakt z matką po porodzie tylko na kilka minut, w przerwach między oględzinami i ważeniem, a noworodek powraca do matki na pierwsze karmienie. Chyba nie trzeba podkreślać, że pierwsze chwile kontaktu, mimo iż nie pamiętane przez dziecko w późniejszym okresie, są niezwykle istotne dla nawiązania dobrej więzi.

4. Pomoc i wsparcie po porodzie. Kobiety często skarżyły się na brak pomocy w pielęgnacji dzieci, sprzeczne rady dotyczące karmienia piersią, lub ich brak, a także na ignorowanie takich problemów jak "baby blues" czy nawał mleczny. Olbrzymim problemem jest zbyt mała ilość personelu na oddziałach położniczych i noworodkowych. Dominuje poczucie osamotnienia i dezorientacji. Widoczny jest także brak odpowiedniego przygotowania oraz dobrych chęci ze strony opieki.

5. Edukacja i położnictwo. Edukacja przedporodowa, czyli popularne szkoły rodzenia, oraz poradnictwo laktacyjne, dotyczące problemów związanych z karmieniem piersią, kuleje w prawie 70% placówek. Odkąd działalność tych instytucji nie jest refundowana przez Narodowy Fundusz Zdrowia, ich dostępność znacznie spadła - albo ich w ogóle nie ma albo trzeba dodatkowo płacić. Kobiety są więc pozostawiane bez wiedzy, co w jeszcze bardziej potęguje braki poprzedniego punktu.

      Jak zatem widać, obraz opieki okołoporodowej w Polsce nie należy do pozytywnego, choć z pewnością jest lepiej, niż było wcześniej. Paradoksalnie, wyniki akcji "Rodzić po ludzku" wskazują, że w roku 2000 szpitale osiągały lepsze wyniki niż w roku 2006, a może i aktualnym Trzeba jeszcze wiele zrobić, by model postepowania w stosunku do rodzących kobiet oraz roztaczanej nad nimi opieki przed, w trakcie i po porodzie był zgodny z zaleceniami Światowej Organizacji Zdrowia oraz UNICEF. Ciekaw jestem, jakie doświadczenia w tej kwestii mają matki, które być może czytają tego bloga, a także co sądzą na ten temat dziewczyny, które rodzinę planują. Ach, jeszcze jedno, na przyszłość:

Dekalog Rodzenia po Ludzku

1.   Kobieta rodząca ma prawo do życzliwej, serdecznej opieki oraz do szacunku ze strony personelu. Ma też prawo do pełnej informacji.
2.   Kobieta ma prawo wyboru miejsca urodzenia dziecka.
3.   Przyszli rodzice powinni mieć możliwość przygotowania się do porodu w szkołach rodzenia.
4.   To kobieta decyduje o sposobie, w jaki urodzi swoje dziecko.
5.   Kobieta ma wpływ na środki i zabiegi stosowane podczas porodu.
6.   Poród jest "wydarzeniem" intymnym.
7.   Poród to wydarzenie rodzinne. Kobieta ma prawo do tego, by towarzyszył jej ktoś bliski.
8.   Od pierwszych chwil po porodzie zdrowy noworodek powinien przebywać z matką.
9.   Kobieta i dziecko mają prawo do kontaktu z rodziną.
10. "Rodzenie po ludzku" powinno być dostępne w ramach ubezpieczenia.

poniedziałek, 22 września 2008

Rozmyślania nad poezją

      W ostatnich miesiącach największym moim przewinieniem wobec World Wide Web jest niewybaczalnie mała ilość publikowanych postów. Pomimo stanowczego przedsiębrania codziennych postanowień oraz odmalowywania w myślach imponujących konstrukcji słowych mających wyrazić moje refleksje, wszystkie postanowienia ulatują gdzieś po powrocie do domu. Największym bodźcem do napisania czegokolwiek są książki, a ostatnio beletrystyka. Kwitną tedy we mnie dawno już porzucone marzenia o stworzeniu jakiegoś literackiego dzieła. Nie inaczej sprawa ma się z poezją i wersami wlatującymi mi do głowy wraz z podmuchami wieczornego wiatru, kiedy miło wymawia się współbrzmiące ze sobą słowa. Cóż jednak zrobić, gdy wszystko to rozpływa się lub ulega wyhamowaniu podczas próby zanotowania płynących myśli.

Pozostanę na razie przy poezji.

      Swojego czasu, nie tak dawno temu, poznałem pewnego pięknoducha. Adam Zdrodowski jest w trakcie robienia doktoratu, bodajże z filologii angielskiej, oraz zajmuje się tłumaczeniem tekstów z języka studiów na ojczysty. Wydał już dwa tomiki wierszy i został zauważony w środowisku. Niestety, nie za wiele rozeznaję się w temacie i nie jestem w stanie ocenić jego utworów. Zresztą czy w dzisiejszej postmodernistycznej rzeczywistości słowa pisanego, jakakolwiek w miarę obiektywna krytyka danego autora jest możliwa? Zaczęło się od Jamesa Joyce'a, przez mocno grafomańską prozę Schulza oraz nieposklejane obrazy Kundery, do dzisiejszych eksperymentów w formie i treści. Pomimo to każdy z nas stara się wyrazić jakiś pogląd, osądzić co widzi lub czyta. I choć niekoniecznie wynika to z chęci zrozumienia, a częstokroć nawet z niemożności owego zrozumienia, warto się zastanowić, w jaki sposób odbierać dzieło, by dojść do meritum.

      Jako że ostatnio zacząłem przeglądać blogi pełne poezji, takie jak "Bezgłośnie", "Świat nie istnieje" lub "Ange ou sorciere", zacząłem zastanawiać się, jak należy wiersze czytać i czy w ogóle należy? Czy interpretacja ma sens, a jeżeli nie, to co jest istotą tych utworów? W gruncie rzeczy te same pytania zadać można by było w stosunku do jakiegokolwiek wytworu rąk i umysłów ludzkich, zdolnych do bycia określonymi jako sztuka. Niezwykle ciekawiło mnie zatem zdanie doświadczonego pięknoducha, który miał do tego skłonności teoretyczne w dziedzinie literatury. Według Adama istotą wierszy nie jest ich próba ich zrozumienia, wyłuskania sensu czającego się za wersami, a jedynie odbiór estetyczny. Estetyczno-emocjonalny. W tym poglądzie rzecz ma się tak, jak oglądanie obrazów sztuki nowoczesnej, kiedy widz skupia się nie na treści, lecz na formie, przyjemności (bądź obrzydzenia) czerpanej z percepcji figur geometrycznych i kolorów.

      Jednakże taki odbiór wierszy, jak prawił Adam, jest niezwykle trudny. Wynika to z faktu, że słowa zawsze posiadają znacznie silniejsze znaczenie niż kwadrat bądź biel, komunikują więcej. Czerwień może być symbolem erotyzmu, miłości, fizycznej rany itp. Używa się jej jednak przeważnie do barwienia różnego rodzaju powierzchni, która to barwa nie wnosi nic do naszej wiedzy o owych przedmiotach. Czerwona sukienka, ściana, kanapa lub fryzura nie znaczą raczej niczego innego niż gdyby były niebieskie bądź fioletowe. Za to słowa i owszem, one zawsze coś znaczą. To właśnie jest główny problem w odczuwaniu wartości "plastycznej" poezji, jej estetyczności i emocjonalnych drgań odczuwanych przy każdym wyrazie. Tak jak muzyka, której nie da się racjonalnie zanalizować po znaczeniach poszczególnych dźwięków, ale pobudza nastroje i wprowadza w odpowiednie stany duszy.

      Ale gdyby odsunąć takie pojmowanie istoty wierszy i skłonić się raczej ku zdaniu o ich znaczeniu treściowym, pojawia się ciekawa możliwość. Zastanawialiście się kiedyś, czy poetą nie jest przypadkiem ten, co tworzy dzieła, lecz ten, co je czyta? Bowiem to nie wiersz niesie samoistny sens, lecz my mu go nadajemy. I jest on zawsze sensem naszym, naszym pięknem i naszymi emocjami.

P.S. Zachęcam do zapisywania się do kanału RSS ("Zawiadomienia o nowych postach"), bo wtedy automatycznie zostaniecie powiadomieni o każdym nowym poście, jaki pojawi się na blogu.

wtorek, 16 września 2008

Zdrowie seksualne i jego 10 przykazań

      W dniach 12 – 13 września, czyli całkiem niedawno, odbyła się pod szumną nazwą „I Ogólnopolska Debata o Zdrowiu Seksualnym”. I mimo iż Zielona Góra, gdzie impreza została popełniona, jest dość daleko od Warszawy, nie mogłem odrzucić zaproszenia mojego promotora, który przypadkiem był też głównym organizatorem całego przedsięwzięcia. Otóż prof. nadzw. dr hab. Zbigniew Izdebski, któren jest w posiadaniu mojej pracy mgr (napisanej już, aczkolwiek jeszcze nie sprawdzonej), postanowił na poważnie zająć się edukacją seksualną kraju. Zwołał przeto różnych ludzi uczonych, od seksuologów począwszy, przez ginekologów, psychiatrów, prawników, neurologów, a skończywszy na dyrygencie, plastyku czy księdzu, o politykach nie wspominając. Łącznie odbyło się 5 debat: „Nauka z Zdrowie Seksualne”; „Medycyna a Zdrowie Seksualne” (w tym część 1.: Zdrowie seksualne w podstawowej opiece zdrowotnej; oraz część 2.: Zdrowie seksualne a choroby przewlekłe); „Kultura a Zdrowie Seksualne” oraz „Polityka a Zdrowie Seksualne”.

      Jednak może na początek należałoby powiedzieć, czymże w ogóle jest zdrowie seksualne? Otóż według WHO (Światowej Organizacji Zdrowia) jest to integracja biologicznych, emocjonalnych, intelektualnych oraz społecznych aspektów życia seksualnego, ważnych dla pozytywnego rozwoju osobowości, komunikacji i miłości. Kiedy jakichś z tych aspektów nie funkcjonuje prawidłowo, może to prowadzić do różnorodnych zaburzeń, w tym i problemów seksualnych. Ważne jest także pojęcie jakości życia, na którą ważny wpływ ma właśnie nasza seksualność. Dysfunkcje takie jak przedwczesny wytrysk, bóle podczas penetracji czy brak wzwodu skutecznie potrafią popsuć przyjemność czerpaną z ludzkiej egzystencji. Przedmiotem prowadzonych debat było zatem zdrowie seksualne we wszystkich jego aspektach.

      Owe dwa dni były dla mnie wielkim przeżyciem. Można śmiało powiedzieć, że przeżyciem niezapomnianym. Miałem okazję poznać wiele ciekawych osób, przeprowadzić interesujące rozmowy, zastanowić się nad kilkoma rzeczami i zdać sobie sprawę z paru związków oraz… niemalże się zakochać. Czego, na marginesie, sama już świadomość jest dla mnie pozytywnym doświadczeniem. Wielki bankiet, który odbył się w Palmiarni Zielonogórskiej, był niemałym zaskoczeniem. To dość egzotyczne miejsce, porastające wysokimi na kilka metrów palmami, z uroczą sadzawką i mnóstwem różnorakiego rodzaju roślin wypełniło się na wieczór śpiewem uroczej artystki, koktajlowymi rozmowami na stojąco z kieliszkiem wina, wspólnymi posiłkami przy małych stolikach pogrążonych w konwersacji grupek. Coś wspaniałego.

      Za rok odbędzie się II Ogólnopolska Debata o Zdrowiu Seksualnym. Tym razem w Warszawie. Może jej miejscem będzie Sala Kongresowa, a może wspaniały architektonicznie hol Politechniki Warszawskiej? A kim ja będę za ten rok? To, cholera, trudno przewidzieć. Wszakże jedno jest w tej chwili pewne:

10 Przykazań Zdrowia Seksualnego
dla kobiet i mężczyzn

1.   Wyrażaj swoje potrzeby
2.
  Nie bądź egoistą i rozmawiaj z partnerem/partnerką
3.   Dbaj o swój wygląd
4.   Odżywiaj się systematycznie i racjonalnie
5.   Bądź aktywna/aktywny
6.   Dbaj o wypoczynek
7.   Pamiętaj o badaniach okresowych
8.   Nie bój się lekarza
9.   Pokonaj swój wstyd
10. Pamiętaj: zaburzenia seksualne można wyleczyć

wtorek, 9 września 2008

Powitanie

      Witam Was na moim nowym blogu. Bardzo mnie zaskoczyła ilość komentarzy, jakie pojawiły się pod postem informującym o tworzeniu nowego miejsca w sieci, gdzie będę mógł dzielić się przemyśleniami. Miło jest odkryć, że ktoś czeka, mimo iż minął ponad miesiąc od ostatniej publikacji. W końcu pisze się nie dla samej przyjemności pisania, ale dla ludzi, którzy to czytają. W innym wypadku wystarczyłby chowany w szufladzie pamiętnik.

      Mam nadzieję, że ekspresja estetyczna strony Wam odpowiada. Zdjęcie umieszczone na górze zostało zrobione przeze mnie w domu mojego przyjaciela. Przedstawia lampę naścienną. W moim odczuciu oddaje dobrą atmosferę i chciałbym, aby płynące z niej ciepło spłynęło tutaj. Na samym dole bloga znajduje się odtwarzacz MP3, gdzie będę zamieszczał utwory, które uważam za wartościowe. Niestety, włącza się on automatycznie, co niekiedy może być denerwujące. C’est la vie.

      Na tą chwilę niewiele tu można znaleźć. Jednak zapewniam, że w miarę upływu czasu pojawią się linki, galerie zdjęciowe lub filmowe i Bóg wie co jeszcze. Trochę więcej możliwości niż na Onecie i człowiek zaczyna się gubić. Jest u mnie swoistą klasyką gatunku sytuacja, kiedy marzę o nowej, lepszej zabawce, a gdy ją dostaję, wszystkie plany w stosunku do niej odchodzą gdzieś ad acta na jakiś okres. Na marginesie – kolejnym chińskim przekleństwem, obok tego dotyczącego życia w nowych czasach, mogłoby być: „oby spełniło się to, o czym marzysz. Natychmiast”.

Kłaniam się.

PS. Byłbym wdzięczny za wszelkie uwagi odnośnie wyglądu i przejrzystości.