Muzyczny towarzysz



czwartek, 17 grudnia 2009

Gry komputerowe. Wstęp.



      Jak można śmiało zauważyć, częstotliwość wrzucania nowych postów na bloga spadła. Wiadomo, że maleje ona u mnie raz na jakiś czas (dlatego dobrze jest subskrybować kanał lub dodać mnie do obserwowanych) i zawsze istnieje ku temu powód. Niekiedy jest to zwykła niechęć do pisania czegokolwiek, bo kiepskie nastroje potrafią ciągnąć się tygodniami, niekiedy preferuję przeznaczyć wolny czas na inne formy go spożytkowujące. A odkąd jestem szczęśliwym posiadaczem nowego sprzętu komputerowego, silnie opracowanego pod komfort grania, czas wolny przepływa przez klawisze klawiatury i przyciski myszki. I właśnie z tego powodu postanowiłem niekiedy przedstawiać na mym skromnym blogu gry właśnie.

      Generalnie moje doświadczenie z tego typu formą rozrywki zaczęła się, jak z pewnością dobrze przypuszczacie, dość dawno temu. Trudno powiedzieć w którym tak naprawdę było to roku. Zaczęło się chyba od Pegasusa, chociaż tego także nie jestem pewien. Były to takie gry, jak "Tank" lub "Contra", w które bawiłem się z moją siostrą cioteczną. Oczywiście nie można pominąć kultowego "Super Mario Bros", którego jako Mario, pamięta lub przynajmniej kojarzy każdy. Ile ja mogłem mieć wtedy lat... może tak z 9 lub 10. Szczęściem były to jeszcze czasy, gdzie oprócz rozrywki przed telewizorem, wychodziłem także na dwór lub bawiłem się klockami Lego, zapewne w przeciwieństwie do dzisiejszych 10latków, hahaha.

      Jednak to nie Pegasusa, ani tych gier, nie wspominam dzisiaj z rozrzewnieniem. Prawdziwie wciągająca przygoda z grami zaczęła się tytułu "X-com: UFO Enemy Unknown" (lub też UFO Defence, whatever). Obejrzyjcie proszę intro, które (wierzcie lub nie) wzbudza we mnie rozrzewnienie i pewną tęsknotę za przeszłością, która jest już na zawsze utracona.




      Doskonale pamiętam, jak siedziałem wtedy z moim ówczesnym przyjacielem, skupiony przed komputerem i przeżywający każde nieoczekiwane wydarzenie. Coś nie do wyobrażenia dla ludzi, którzy nie rozumieją tej fascynacji. Gra budowała we mnie napięcie, miała swój niepowtarzalny klimat strachu. Martwiłem się o każdego małego ludka, którym kierowałem i byłem niesamowicie dumny, gdy awansował na wyższy doświadczenia. Były to emocje współdzielone z przyjacielem, potęgowane poprzez wspólną rozgrywkę. Oczywiście była też piłka nożna, taka prawdziwa, na boisku przed blokiem, ale komputer to było coś...

      Grywałem także, w moich początkach, w "Heroes of Might & Magic II", najczęściej również z kolegą. To także niepowtarzalny klimat i również jakiś dziwny smutek, żal łapie za serce, gdy oglądam tego typu filmiki:



      Wiecie... smak dzieciństwa potrafią przywołać nie tylko zapachy, kojarzone np. z pysznymi pierogami babci lub smak gumy Turbo, ale także i obrazy gier komputerowych. Tak jest w moim przypadku i tak będzie w przypadku coraz większej rzeszy dzieciaków. W końcu ta forma rozrywki staje się nie tylko coraz bardziej popularnym sposobem spędzania czasu, ale także sportem lub po prostu sposobem na realizację potrzeby kontaktu z drugą osobą, poznania ciekawych ludzi. Kładzie się na to coraz większy nacisk, wypuszczając tzw. MMO lub gry kładące szczególny nacisk na współpracę między graczami. Właśnie o produkcji realizującej jedną z tych ostatnich funkcji - kooperacyjnej - napiszę w następnym poście.

PS. Polecam fajny artykuł na temat gier - TUTAJ 

czwartek, 10 grudnia 2009

Kocia Yakuza, czyli Toyota na Australię




      Z pewnością zgodzicie się ze mną (nawet jeżeli nigdy się nad tą kwestią nie zastanawialiście), że przekaz reklamowy powinien zwracać uwagę na produkt, podkreślać jego cechy lub przynajmniej zakodować go w naszej pamięci. Jednak niniejszy spot reklamowy jest na tyle dziwny, że w sumie nie za bardzo wiadomo, o co w nim chodzi...



      Właśnie w taki sposób Toyota postanowiła wypromować swoją nową Corollę na rynku Australijskim pod koniec 2008 r. Czy im się udało? Nie wiem. Z pewnością jednak zwrócili na siebie uwagę serwisów poświęconym tematom marketingu. Jednakże ichni redaktorzy także nie za bardzo wiedzieli, w jaki sposób koty ninja miały zostać powiązane z samochodem. Według Publicis Mojo, agencji będącej autorem reklamówki, opowiada ona:
"historię bohatera o kociej głowie, który walczy z gangiem dzikich złoczyńców. Ta ambitna produkcja jest kombinacją świetnie przygotowanych sekwencji walk oraz prawdziwych, miluśkich kocich główek (źródło)."
      Że he? W każdym razie tutaj można zdobyć nieco więcej i nieco ciekawszych informacji na temat samego spotu, bo w sumie muzyka jest całkiem ciekawa (choć we mnie wzbudza jakiś dziwny niepokój). Cóż, cokolwiek by o tym nie powiedzieć, morał jest podwójny: japońskie poczucie humoru jest dziwne oraz reklamy potrafią być dziwne...

niedziela, 29 listopada 2009

Naczelny Antyfacet Rzeczpospolitej Polskiej




      W dzisiejszym poście chciałbym Wam zaprezentować dość ciekawą osobę. Marcin Boronowski, wykładowca Uniwersytetu Wrocławskiego, jest nietypowym mężczyzną. Jego wyjątkowość polega na tym, iż ubiera się w kobiece stroje, choć nie jest ani transseksualistą, ani transwestytą. Ów wybór podyktowany jest względami ideologicznymi, sprzeciwem wobec norm kulturowych dotyczących ostrego podziału na płcie, między innymi w zakresie odzieży. Antyfacet sprzeciwia się jakimkolwiek objawom seksizmu nałożonego na męskie role społeczno-kulturowe, nie tylko dotyczącego szat zdobiących człowieka, ale także wszelkich oczekiwań stawianych ludziom wyłącznie na podstawie ich przynależności płciowej.

      Tutaj macie krótki materiał z TVP Wrocław z 01.IV.2008 r., czyli osiem lat po pierwszym wyjściu na ulicę w wysokich obcasach i spódnicy:



      Logika jest prosta - skoro istnieje społeczne przyzwolenie na to, by kobiety chodziły chociażby w spodniach, wkładały krawaty, tudzież glany lub bezpłciowe sportowe buty, to z jakiego powodu mężczyźni nie mogą nosić sukienek lub szpilek? Do tego, jak argumentuje Antyfacet, męski ubiór posiada znacznie mniej walorów użytkowych (niewygoda), jest mniej zróżnicowany w materiałach lub wzorach, a w butikach panowie mają zawężony wybór do kilku standardowych projektów. Szczerze mówiąc, ubóstwo wyboru podczas kupowania ciuchów zawsze mnie nieco irytowało. Czy taki stan rzeczy ma znajdować usprawiedliwienie w kulturowym fakcie, iż kobiety bardziej lubią się stroić? Natomiast, o ironio, większość znanych projektantów to mężczyźni. I to oni kreują trendy, decydują ma się nosić w tym sezonie.

      Na Antyfaceta ludzie reagują w najlepszym wypadku obojętnością, zaś w najgorszym agresją. Pierwsze to kurtuazyjne milczenie tych, których nie stać na bardziej zdecydowaną reakcję, ujawniającą prawdziwe nastawienie do osoby łamiącej genderowe normy. Ostatnie to przejaw zdecydowanego oporu przed czymś, co nie mieści się w zabudowanym murem zasad łbie, a obraźliwe słowa lub przemoc to jedyny sposób na poradzenie sobie z rozdźwiękiem dostarczanym przez zróżnicowaną rzeczywistość. Zresztą Marcin prosił już o ochronę policji, jednak został chyba zignorowany. Zastanawiam się, czy osoba doświadczająca np. ostrej dyskryminacji ze względu na kolor skóry zostałaby w naszym państwie tak samo potraktowana.

      Dzięki takim XX-wiecznym ikonom kultury, jak Marlena Dietrich lub Coco Chanel, kobiety uzyskały swobodę w doborze swoich strojów lub sposobu bycia. Wielki wkład w tej ewolucji miał ruch feministyczny, wygłaszający postulaty równości płci w szerokim zakresie (chociaż zaczęło się od dostępu do edukacji oraz prawa głosowania w wyborach). Takim sposobem paniom wolno prawie wszystko to, co panom (chociaż niektóre zachowania nadal spotykają się z naganą społeczeństwa), jednak nie odwrotnie. Dobrym przykładem jest tu jeden z moich znajomych, który zaczął studiować pielęgniarstwo. Zrezygnował po roku z powodu betonowego oporu wykładowców, stanowczo twierdzących, że zawód ten przeznaczony jest wyłącznie dla kobiet.

      Tak jak feministki, tyle że z innym biegunem, Marcin Boronowski sprzeciwia się "ufacetowieniu" mężczyzn, czyli włożeniu ich w sztywne ramy społeczno-kulturowe, ograniczające dostępne ubiory, zawody, zachowania, sposoby modelowania ciała itp. Jak sam mówi

Nie jestem przeciwko męskości, ale przeciwko jej sprymitywizowanej wersji, którą można określić mianem facetyzmu. Nie jestem też skonfliktowany ze swoją męską tożsamością. Ale rozumiem ją jako swobodę zainteresowań i postaw, odrzucam jedynie stereotypowo narzucone mężczyznom obszary zainteresowań.

      Nie wiem jak Wy, ale ja Antyfaceta popieram. Nie jestem skłonny nosić wysokich obcasów (choć uwielbiam, gdy robią tak kobiety) lub zakładać spódnic, lecz posiadam wiele cech psychicznych przypisanych do kobiet. Tak wykazał psychologiczny test na płeć mózgu, a i sam postrzegam siebie w ten sposób. Przyznaję, że niekiedy odczuwam ograniczenia co do ról męskich, co do przypisanej tej płci konstrukcji genderowej. Niestety, to nietypowo (w perspektywie dotychczasowych norm społecznych) pojmowane równouprawnienie potrzebuje jeszcze sporo czasu na osiągnięcie tego, co zdołał osiągnąć feminizm, choć pewne znaki już się pojawiają - np. metroseksualność. Ale to długi temat... i co sądzicie o Naczelnym Antyfacecie Rzeczpospolitej Polskiej?


Do poczytania:
  1. polscy faceci w szpilkach, reportaż Malwiny Lamch i Dawida Zielkowskiego
  2. antyfacet na szpilkach, wywiad Marioli Szczyrby
  3. Strona Antyfaceta

czwartek, 26 listopada 2009

Legendarny wąż sfotografowany!

      Tak, to prawda! Mityczny stwór Nabau, stworzenie z opowieści mieszkańców wyspy Borneo, został sfotografowany. Pisało się zresztą o tym jak świat długi i szeroki, jednak do Polski ta wstrząsająca informacja najwyraźniej nie dotarła lub przynajmniej nie zrobiła sensacji. A oto i szokujące zdjęcie, które przesunęło koniec świata (przynajmniej dla tych z Borneo) z 2012 na 2009:

      Według legend Nabau miał ponad 30 metrów długości, głowę smoka oraz 7 nozdrzy. Był bogiem z wielością nadnaturalnych mocy, takich jak przybieranie formy dowolnego zwierzęcia. Przynosił szczęście temu, kto go ujrzał. I chyba przyniósł także szczęście lokalnej wiosce, albowiem dzięki rozniesieniu się niniejszej wieści można spodziewać się najazdu turystów. Może nawet będzie tam urządzany coroczny festiwal na cześć widzianego, do tej pory, jedynie na zdjęciach zjawiska, tak jak ma to miejsce w Szkocji na cześć Nessie.

      Oczywiście można mówić, że to fotomontaż, dziwnie powyginana kłoda, motorówka zostawiająca ślady na wodzie i cholera wie, co jeszcze. Jednak co ciekawe, jeszcze przed zrobieniem tych zdjęć, archeologowie odkryli w tych okolicach szkielet prehistorycznego węża. Jak wynika z analiz bestia była dłuższa niż autobus, ważyła tyle co mały samochód i mogła połknąć zwierzę wielkości krowy. Podobno zamieszkiwała rejony Borneo około 60 milionów lat temu, 5 milionów lat po wyginięciu dinozaurów. Może jakaś sztuka się jeszcze uchowała?

źródło

wtorek, 24 listopada 2009

"do czego byście się nikomu nigdy nie przyznały"

      Jakiś czas temu natrafiłem na bardzo ciekawy wątek na forum kafeteria.pl, którego tytuł brzmi właśnie "do czego byście się nikomu nigdy nie przyznały". Jego założycielką jest nie kto inny jak kobieta, a wpisy również pochodzą od kobiet. Nic zresztą dziwnego, bowiem płeć ta nadal posiada silne inklinacje do wymieniania się sekrecikami. I to właśnie owe tajemnice stanowią główną siłę przytoczonego przeze mnie wątku, ukazującego ciemną stronę porządnego społeczeństwa. Zresztą jest to również bezpardonowy przykład przemożnego wpływu poczucia anonimowości w sieci. Przytoczę może tutaj kilka wypowiedzi obrazujących zachowania (takie co bardziej ciekawe lub obrzydliwe), do których nigdy by się owe panie nie przyznały.

  • Masturbowałyśmy się z kuzynką przy pomocy nogi od lalki;
  • Po pierwsze to parę lat temu jak miałam 20 lat pracowałam w burdelu 3 dni.Obecnie mam męża i jak pojechał to znowu pojechałam do agencji na parę dni;
  • Z moim chłopakiem pisze na GG pewna dziewczyna, są dla siebie przyjaciółmi - ona mu się zwierza, a on jej mówi o swoich wątpliwościach, pyta o rady etc. Tylko, że mój chłopak nie wie, ze tą dziewczyną jestem ja.... . Dzięki temu wiem wszystko, co o mnie sądzi. Wredne, ale cóż... (wg mnie wyjątkowo okropna sprawa);
  • Całkiem niedawno jak byłem pijany u kumpla na imprezie i jak leżałem w łóżku on chciał mnie przelecieć ( i chyba nawet to zrobił) jeszcze pary razy później chciał to zrobić ale mu na to nie pozwoliłem - raz rozebrał się całkowicie ale wyrzuciłem go na golasa za drzwi z ubraniem na klatkę schodową. Do dziś nie potrafię z tym żyć (facet dla odmiany)!!;
  • Włamuję się ludziom do kont pocztowych (jestem dobra w zgadywaniu haseł) i sledze korespondencje / znam hasło na skrzynkę pocztową koleżanki, regularnie przeglądam jej pocztę (po tej wypowiedzi zmieniłem sobie wszędzie hasła);
  • Jak przymierzam ciuchy w sklepie a akurat mi ekspedientka nie pasi to w przymierzalni tymi ciuchami wycieram sobie pipkę a czasem i wewnętrzną stroną ciucha srake sobie wytrę (lepiej uważać, co się przymierza).

      Resztę możecie sobie doczytać w wątku. Można dowiedzieć się, do czego ludzie są naprawdę zdolni. Gdy uświadomię sobie, jakie rzeczy potrafią robić zamężne kobiety (z pewnością mężczyźni im nie ustępują), to odechciewa mi się wchodzenia w jakikolwiek związek małżeński. Kiedy przejrzycie sobie tylko kilka stron spośród 190 (dodam, że wątek nadal jest aktywny, a ostatni wpis pochodzi z dzisiaj), możecie doświadczyć dziwnego uczucia zawiedzenia się... przynajmniej ja tak miałem. Nie było ono nakierowane na konkretną osobę, po prostu szybowało gdzieś w mojej głowie...

      Co więcej, czytając te wszystkie wpisy, można zaobserwować swój poziom tolerancji dla pewnych rzeczy. Na ile sami jesteśmy wyzwoleni seksualnie lub obyczajowo, i co takiego jest dla nas normalne, lecz dla innych stanowi powód do stworzenia głębokiej tajemnicy, skrywanej w tych ciemniejszych zakamarkach własnej przeszłości. Niech za przykład posłuży następująca wypowiedź:

  • (...) no i nie wie (jej mąż), że sobie sama robię dobrze jak jestem sama w domu (chyba by zawału dostał i nie odzywał się do mnie przynajmniej kilka dni)

      Kimże jest mężczyzna, który zareagowałby w ten sposób, gdyby dowiedział się o praktyce masturbacji żony? Wiernym i zagorzałym czytelnikiem biblii oraz moralnym konserwatystą? Uważam, iż onanizm to rzecz całkowicie naturalna i nie mam żadnych problemów, by przyznać się, że również to robię. Oraz kilka innych rzeczy, które być może byłyby dla wielu szokujące lub nie do zniesienia. Cóż, jak widać wiele jest rzeczywistości, o czym można się dzięki tytułowemu wątkowi przekonać. 

      Jak zauważyłem dzięki Google, takie tematy są dość popularne na dużej liczbie forów kobiecych i spełniają jeszcze jedną, ważną funkcję. Oprócz swoistego "ulżenia sobie", dają również możliwość stwierdzenia, iż jest się takim, jak inni lub przynajmniej mniej nienormalnym niż się do tej pory uważało:

  • Świetny temat!!a ja myślałam ze jestem nienormalna;
  • Dobrze że nie tylko takie dziwolągi jak ja chodzą po tym świecie;
  • Znaczy, jestem normalna!  A już się bałam!
      Mimo wszystko w świecie pełnym pozowanego indywidualizmu, stawiania go na piedestale marzeń, ludzie nie za bardzo chcą się wyróżniać. Lepiej wiedzieć, że również inne kobiety smarują sobie łechtaczki (miodem, tłuszczem), by lizał to potem pies, zdradzają męża z jego najlepszym przyjacielem oraz kumplami z pracy lub rzygają jak koty na imprezie, a potem uprawiają seks grupowy. 

  • ok spadam! Trzeba założyć maskę dobrej zony i przytulic się do męża.

piątek, 20 listopada 2009

"Millennium: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet", Niels Arden Oplev

      Niedawno wróciłem z przyjemnego kinowego wypadu z pewną kobietą. Tytułowy film spodobał mi się na tyle, że postanowiłem nieco o nim napisać. Kiedyś co prawda tworzyłem recenzje, również na blogu (dajmy na to TUTAJ), jednak przestałem. Ruchome obrazy przestały pociągać mnie na tyle, by silić się na spójną, internetową refleksję. Mimo wszystko "Millennium..." warte jest kilku choć słów z prostego, prozaicznego powodu - jest po prostu dobre. Poza tym mam ochotę postukać w klawisze. Nieco przydługi ten wstęp, prawda? Zaczynamy.


     Na początku trzeba koniecznie zaznaczyć, iż bynajmniej nie jest to film o smutnej subkulturze zwanej "emo". Plakat przedstawia młodą, 24-letnią kobietę, nie zaś emo-chłopaka, jak sam z początku myślałem. I to całkiem urodziwą kobietę, choć w przeciwieństwie do produkcji z Świetodrewna, fakt ten nie gra za aktorkę. Tytuł także jest mylący, bowiem wbrew moim założeniom co do treści, fabuła nie jest zamieszana w kwestie antyfeministyczne. Rzekłbym nawet, iż bardziej trafnym zdaniem byłoby: "Millennium: powody, dla których kobiety mogą nienawidzić mężczyzn".

     Obraz jest przede wszystkim uwikłany w dobrą powieść detektywistyczną a'la Agata Christie. Mamy zatem śledztwo dotykające prominentnej rodziny ze świata biznesu, powolne rozwiązywanie skomplikowanej zagadki, tropy prowadzące w ślepe uliczki oraz genialne przebłyski zrozumienia popychające sprawę do przodu. Dwaj główni bohaterowie, niesłusznie skazany za zniesławienie dziennikarz śledczy oraz młoda (choć z ciężką przeszłością) specjalistka od wyszukiwania informacji, podczas poszukiwań zaginionej w latach 60. kobiety natrafiają na przerażającą tajemnicę.

      Jednakże pasjonująca zagadka, choć najistotniejsza dla przebiegu akcji, nie stanowi jedynego tematu. Równie ważny jest tutaj wątek dotyczący roli kobiecej, czyli Lisabeth Salander. Oddelegowany do opieki nad nią nowy kurator wprowadza do filmu zagadnienie przemocy wobec płci pięknej (nie lubię tego określenia, choć to przydatny synonim). Przemocy seksualnej, ukazanej w sposób dość drastyczny. Mamy również i przemoc domową, w wyniku której Lisabeth została zepchnięta na społeczny margines. Więcej jednak zdradzać nie będę.

      Akcenty nazistowskie, łączone w całość puzzle tropów, szowinistyczna nienawiść, romans, rozliczenia z przeszłością, skandynawski klimat... to tylko niektóre smaczki do znalezienia w "Millenium...". Cóż, ja bynajmniej się nie nudziłem.

czwartek, 6 sierpnia 2009

Aaa, dżuma płucna!

      Chcę Was powiadomić, choć może już wiecie, że nadciąga kolejna śmiertelna choroba! Wściekłe krowy dawno już ochłonęły, ptaki z grypą wzbiły się ku przestworza niebytu, a choć świnie jeszcze nieco straszą, to stały się już dość nudnym tematem. Niedługo bowiem pojawi się szczepionka (firma farmaceutyczna, która ją opracuje, nieźle się na tym obławi) i będzie po sprawie. Jednak dżuma płucna... to jest coś!

      A jest to coś, bowiem 3 sierpnia podano, iż w Chinach zamknięto całe 10-cio tysięczne miasto, z powodu śmierci dwóch osób i 10 zarażonych (źródło). Widać tam panikują bardziej niż u nas. I nie bezpodstawnie, gdyż już następnego dnia po wiadomości w Interii, serwis informacyjny Panorama Internetu podaje, że w Ziketan (tym samym mieście) zmarła JUŻ trzecia osoba (źródło). Natomiast jeszcze wcześniej (2 sierpnia) na Sfora.pl pojawia się skrót artykułu z zagranicznego Daily News, w którym można dowiedzieć się, iż dżuma płucna jest "śmiertelną i niezwykle zaraźliwą chorobą" (źródło).

      Cóż, inne serwisy na razie nie podłapały panicznych tonów w tym temacie, choć jeżeli dżuma zabije jeszcze dwie osoby, to może zaczną walić w tarabany. Szczególnie, że ChRL to grubo ponad miliard mieszkańców o szczególnie dużym ich zagęszczeniu na terenach miejskich więc... szansa epidemii dość spora. W dodatku pewnie ich Ministerstwo Zdrowia nie stoi na szczególnie wysokim poziomie w kwestii radzenia sobie z tego typu zagrożeniami. Więc jeśli wracasz z Chin i masz złe samopoczucie, bóle mięśni, gorączkę, kaszel i zdarza ci się pluć krwią, to szybko spisz testament.

środa, 29 lipca 2009

Rozstania i powroty

      Jeżeli ktokolwiek wyobrażał sobie, że ta nieustająca cisza na blogu oznacza koniec mojej aktywności, to ten post ma go z tej błędnej interpretacji wyprowadzić. Cisza zaczyna się po to, by po jakimś czasie się skończyć, wyczerpać sens swojego istnienia i odejść, choć bynajmniej nie bezpowrotnie. Kiedyś bowiem znowu zrobię sobie przerwę, pójdę na ciastko i kawę, nie wrócę przez kilka dobrych miesięcy... ale dość już o tym. Nie od dzisiaj wiadomo, że wszystko w przyrodzie ma swój cykl. Naturalnie.

      Postanowiłem powrócić na łono blogowania, ponieważ coraz więcej ciśnie mi się na usta, tudzież palce. Nie ominęło mnie na przykład zamieszanie w Kupieckich Domach Towarowych (KDT), które soczyście obgadałem na Blipie z innymi użytkownikami tego mikroblogu. Ba! Zrobiłem nawet kilka zdjęć własnoręcznie, choć w dalszym ciągu imprezy nie uczestniczyłem i kawałkami płyt chodnikowych w nikogo nie rzucałem. W dodatku ostatnio często (de facto codziennie rano) czytuję Gazetę Wyborczą i czuję potrzebę komentowania zamieszczonych tam newsów.

      Jak więc widać moje usprawiedliwienie jest dobre, choć wcale go nie potrzebuję. Hmmm, mimo że nie jestem uzależniony od tej formy ekspersji myśli, to jednak jest w niej coś, co skłania ku wznowieniu działalności. A skoro o tym mowa, to trzeba było naprawić jedną rzecz popsutą, mianowicie odtwarzacz, którego repertuar ograniczał się do dwóch kawałków. Może i głupio sądzić, iż ktokolwiek ich słuchał, ale dla świętego spokoju zrobiłem z tym porządek i przywróciłem pełną gamę utworów.

      Zatem do kolejnego!

piątek, 24 kwietnia 2009

II Ogólnopolska Debata o Zdrowiu Seksualnym

      Dnia 24 kwietnia bieżącego roku odbyła się w Warszawie II Ogólnopolska Debata o Zdrowiu Seksualnym. Poruszano tematy z zakresu świata kultury, polityki i medycyny, zaś głównym pomysłodawcą całego przedsięwzięcia był dr hab. Zbigniew Izdebski. Jest to już drugie spotkanie z cyklu Debat o Zdrowiu Seksualnym, organizowanych w ramach Ogólnopolskiego Programu Zdrowia Seksualnego.

      Wśród licznych gości Debaty znajdowały się takie postacie, jak prof. Jerzy Bralczyk, Kazimiera Szczuka, prof. Magdalena Środa, wiceminister zdrowia Adam Fronczak, wiceminister edukacji narodowej Krzysztof Stanowski, Jacek Żakowski czy ginekolog prof. Romuald Dębski. Różnorodność prezentowanych stanowisk miała służyć wzbudzeniu rozmowy, której osią było zdrowie seksualne, rozpatrywane w kontekście wyżej wspomnianych trzech sfer życia codziennego, a mianowicie kultury, polityki i medycyny.

      Jak można się było spodziewać, najwięcej zainteresowania wzbudziła część pt. "Polityka a Zdrowie Seksualne". Wiceminister Adam Fronczak przedstawił nową podstawę programową przedmiotu "Wychowanie do życia w rodzinie", która jego zdaniem ma zmienić kształt edukacji seksualnej, wyposażający w większą wiedzę i budujący lepsze postawy w stosunku do kwestii intymnych. Jednak pomimo dobrze wyglądającego programu, zdaniem prof. Środy, merytoryczna treść podręczników do tego przedmiotu pozostawia wiele do życzenia. Często nie jest ona zgodna z wiedzą na temat antykoncepcji, przedstawia stosunki damsko-męskie w sposób stereotypowy, a do wielu kwestii podchodzi ideologicznie. Coś na ten temat znajdziecie TUTAJ.

      Drugą kwestią była kontrola Kościoła Katolickiego nad pracami w zakresie edukacji seksualnej. Zdaniem prof. Środy, która jako jedyna panelistka mogła pozwolić sobie na swobodne wypowiedzi krytyczne pod adresem działań polityków (reszta panelistów reprezentowała opcję rządzącą), w szkołach brak rzetelnego nauczania wspomnianego przedmiotu ze względu na mieszanie się Episkopatu. Podręczniki do "Wychowania do życia w rodzinie" polecane przez MEN są jednocześnie polecane przez Komisję Episkopatu Polskiego ds. Wychowania Katolickiego. Może przytoczę niektóre fragmenty:

Stanisław Sławiński, m.in. "Dojrzewać do miłości": Kobieta jest naturalną opiekunką dziecka, mężczyzna - opiekunem kobiety. Mężczyzna ma pomagać kobiecie zachowywać równowagę, bo kobieta często ujawnia niekontrolowane reakcje. Mężczyźnie dana jest władza, dzięki której może on kierować kobietą według własnej woli. Kobiety są więc istotami mało inteligentnymi, słabymi i niezdolnymi do podejmowania racjonalnych decyzji. Mężczyzna będzie pracował zawodowo na utrzymanie rodziny, a kobieta będzie zajmowała się domem i wychowywać dzieci. (ŹRÓDŁO)

Ewa Kosińska "Wokół nas. Wiedza o społeczeństwie." dla 3 kl. gimnazjum: "Człowiek dojrzały potrafi kierować sobą w oparciu o świadomość i wolność, czyli w oparciu o zdolność logicznego myślenia i mądrego podejmowania decyzji. Dzięki świadomości i wolności człowiek może radzić sobie z odżywaniem bez sięgania po tabletki odchudzające, z emocjami i nastrojami bez sięgania po alkohol, narkotyk czy leki uspokajające oraz z własną płodnością bez sięgania po tabletki antykoncepcyjne czy prezerwatywy. Antykoncepcja jest potrzebna jedynie tym, którzy mają problemy z osiągnięciem świadomości lub wolności w odniesieniu do sfery seksualnej." (ŹRÓDŁO)

      Była także mowa o refundowaniu leków leczących zaburzenia w pożyciu seksualnym. Wiceminister Adam Fronczak wyraził pogląd, iż po pierwsze pojawiłoby sie zagrożenie przepisywania takich leków bez recepty, zaś po drugie refundowanie specyfików umożliwiających osiąganie przyjemności seksualnej nie leży w zadaniach państwa. Zupełnie jakby problemy w tej sferze były tylko błahostką, nie wpływającą na jakość życia człowieka, negatywnie oddziałującą tylko na jego własną hedonistyczną naturę. Zupełnie także lekceważone są problemy seksualne osób niepełnosprawnych i nie robi się nic, by przełamywać stereotypy, jakoby osoby te były całkowicie aseksualne, pozbawione prawa do odczuwania pożądania.

      Poruszany był temat o skreśleniu seksuologii medycznej z koszyka świadczeń zdrowotnych, co poskutkowało likwidacją specjalistycznych placówek i utrudnionym dostępie do ekspertów z tej dziedziny. Zdaniem dr. Andrzeja Depko Polska, w przeciwieństwie do innych państw UE, nastawiła się na przedłużanie życia, nie biorąc pod uwagę jego jakości, bo przecież życie seksualne wpływa na szereg czynności biologicznych czy dobrostan psychiczny jednostki. Zamknięto poradnie seksualne i pacjenci skazani są na prywatną służbę zdrowia. Aspekt zdrowia seksualnego jest lekceważony i nie ma woli politycznej, by cokolwiek się w tej sprawie zmieniło.

      Jako że wątków dyskusji było mnóstwo, a i tak już się rozpisałem, zamykam tą notkę. Nie udało mi się odnieść do części "Medycyna a Zdrowie Seksualne", w której to głównie skupiono się na braku edukacji lekarzy w kwestiach seksuologicznych i nieuregulowaną kwestią współpracy lekarzy specjalistów z seksuologami podczas terapii pacjentów. Postaram się szerzej poruszyć to zagadnienie w następnych notkach. II Ogólnopolska Debata o Zdrowiu Seksualnym zakończyła się w paręnaście minut po 17 w hotelu Hyatt Regency.

wtorek, 21 kwietnia 2009

Uwaga Wampir!

      Państwowe Muzeum Etnograficzne na początku kwietnia otworzyło wystawę pt. "Wampiry, strzygi i spółka". W jej ramach odbywa się fabularna gra miejska, "Uwaga Wampir" na terenie Warszawy, która rozpoczyna się 26 kwietnia o godzinie 17.00 pod budynkiem muzeum. Organizacja klimatycznej gry, wspierającej wystawę, spoczywa na barkach Stowarzyszenia Wszechstronnego Rozwoju "Puenta".

     Na czym polega sama zabawa i czym w ogóle jest FGM? Jest to przede wszystkim udział w pewnym scenariuszu, który jednak nie jest liniowy i odgórnie zdefiniowany. Chodzi o przeżycie przygody, wciągnięcie się w inną rzeczywistość i popłynięcie z prądem fabuły. W tym konkretnym przypadku chodzi o odnalezienie zawartości zaginionej podczas porządków w muzeum skrzyni zawierającej niezwykłą zawartość (pewnie domyślacie się, co było w środku). Podczas poszukiwań gracze napotykają tzw. Bohaterów Niezależnych, czyli BNów, dających pewne wskazówki, bądź zaciemniających obraz sytuacji. 

      Idea FMG wzięła się zapewne od gier fabularnych (RPG), podczas której uczestnicy wcielają się w role fikcyjnych postaci, odgrywając ich charakter, upodobania i wszelkie cechy, jakie posiadają. Tutaj jednak nie ma ani systemu, ani podręczników, ani kości, a gracze nikogo nie odgrywają - są po prostu sobą. Wszystko dzieje się na żywo, bez przerw, angażując nie tylko wyobraźnię, ale także szereg innych umiejętności, jak na przykład logicznego myślenia czy kompetencji w interakcjach interpersonalnych. Zaistne rozwój wszechstronny.

      Powracając do samego wydarzenia, niestety z powodu ogromnej liczby chętnych do zabawy zamknięto już nabór uczestników. Jednakże można jeszcze wziąć udział jako wolontariusz. I choć nie wiem dokładnie, na czym miałoby to polegać, to rzecz pewnie dotyczy odgrywania ról. Z tego co wiem, brakowało mężczyzn chętnych do zostania BNami. Zgłoszenia przyjmowane są mailowo na adres justyna.kowalska@puenta.org.pl. Jeżeli jednak nic z tego nie wyjdzie, kolejna gra przewidziana jest na czerwiec.

PS. Sam biorę udział w zabawie jako postać odrywająca pewną rolę i z pewnością po wszystkim zamieszczę zdjęcia.

niedziela, 19 kwietnia 2009

Google Analytics

      Chciałbym Wam przedstawić niesamowicie przydatne narzędzie do mierzenia ruchu na stronach internetowych oraz wszelkich związanych z tym statystyk, jakim jest Google Analytics. Ta bezpłatna usługa została udostępniona w listopadzie 2005 i jest w tej chwili chyba najbardziej popularnym programem tego typu. I nie bez powodu.

      Dzięki temu programowi można dowiedzieć się, ile nasz blog / portal odnotowuje codziennych wejść, ile odsłon przypada na każdego z odwiedziających, jaki jest przeciętny czas trwania jednej wizyty i jakie strony są najbardziej popularne. Zliczane są tu także hasła, dzięki którym użytkownicy trafiają do nas za pośrednictwem wyszukiwarki. W kontekście mojego bloga, osiem osób weszło do mnie poprzez hasło "dobro i zło", a po dwie poprzez np. "rodzić po ludzku" lub "zdrowie seksualne". Przy pomocy tej wiedzy mógłbym przyjąć strategię częstszego pisania o kwestiach moralnych.

      Ciekawie jest także poznać adresy stron, z jakich do skaczą do nas odwiedzający. Jeżeli posiadacie np. profil na Gronie wraz z linkiem do bloga, GA umożliwi Wam zobaczenie, ilu użytkowników przenosi się do Was dzięki temu właśnie linkowi. To niezwykle cenna wiedza przy planowaniu strategii obecności na różnego rodzaju serwisach czy blogach innych użytkowników. Dzięki temu wiem, że linki do ciekawych notek opłaca się zamieszczać na Wykop.pl. W dniu, w którym zamieściłem tam linki do postów o zdrowiu seksualnym oraz szafiarkach, odnotowałem aż 114 wizyt z Wykopu.

      Bardzo przydatną opcją jest możliwość przyjerzenia się, które posty / strony cieszą się największą popularnością. Jak dotąd największy sukces odniosła u mnie notka "Zdrowie seksualne i jego 10 przykazań". Chyba będę musiał więcej na ten temat pisać, zwłaszcza że dostałem od mojego promotora zaproszenie na II Ogólnopolską Debatę o Zdrowiu Seksualnym. Drugi co do popularności jest post o szafiarkach, natomiast "HIV/AIDS i społeczny ostracyzm" prawie w ogóle nie cieszy się zainteresowaniem. Czyżby za długi?

      Kończąc, Google Analytics posiada o wiele więcej możliwości niż wymieniłem. Mozna przygotowywać raporty, zestawienia, obliczać szczegółowe statystyki, śledzić wzór poruszania się użytkowników po poszczególnych stronach itp. Pewnie nie każdy będzie tym wszystkim zainteresowany, ale uważam, że warto mieć podgląd na to, co się dzieje na blogu czy portalu. Sam nie rozpracowałem jeszcze większości opcji, ale na szczęscie istnieje wiele poradników i przydatnych informacji w internecie dotyczących tego narzędzia:

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Świąteczne refleksje na temat polskiego katolicyzmu

      Poniedziałek wieczór. Ostatni dzień dwudniowego święta. Na Polsacie "Szklana pułapka III", szaleńcza jazda po ulicach, hmmm, Nowego Jorku? Sensacyjny akcent na zakończenie "najstarszego i najważniejszego święta chrześcijańskiego upamiętniajacego zmartwychwstanie" (Wikipedia). Bo czym tak naprawdę jest Wielkanoc i co konkretnie upamiętnia? I ilu, pytam się, ilu z Polaków, uważających się w 95% za katolików (źródło), ma o tym jakiekolwiek pojęcie ponad to, że nie idzie się w poniedziałek do pracy? Niewielu.

      Ja też w sumie jestem laikiem w tych kwestiach, żeby nie było. W kościele byłem, bo ja wiem... lata temu tak naprawdę. Za to wczoraj i przedwczoraj widziałem dwa filmy upamiętniające umywanie rąk przez Piłata, bo gest ten i jego znaczenie mocno wbił się do głów. Może jednak się mylę. Swoją drogą ciekaw jestem, jak wypada wiedza Polaków na temat katolickich prawd wiary. I tak na przykład tylko 26% katolików posiada poprawną wiedzę odnośnie Jezusa, zaś 32% osób nie posiada Biblii (źródło). Co więcej, tylko 20% spośród 1000 badanych umie wymienić 10 przykazań, a ponad 30% nie zna żadnego (źródło)!

      Wobec powyższego nie dziwi mnie fakt, że na portalach ateistycznych czy racjonalistycznych (ratio contra fides) często kpi się z wiedzy i sposobu argumentowania przeciętnego katolika. Rzecz ma się pewnie tak, jak ma się twierdzenie, iż "JPII mądrym człowiekiem był" a czytanie jego dzieł. Pozostawia to we mnie jakieś poczucie niesamaku odnośnie epatowania wiarą, używanie argumentu o praktykującej większości, która raczej ślepo bierze stronę Kościoła w kwestiach osobistych i ważnych dla wielu ludzi (aborcja, eutanazja czy in vitro), nie zastanawiając się nad ich znaczeniem, tak jak nad znaczeniem Paschy.

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

HIV/AIDS i społeczny ostracyzm


      Mimo iż Polska mieści się w Europie, a także jest członkiem Unii Europejskiej, pozostało jeszcze wiele tematów, w których należałoby gruntowniej wyedukować obywateli. Bo choć poziom wiedzy z zakresu nauk humanistycznych lub ścisłych nie jest taki zły, to jeżeli chodzi o podejście do kwestii związanych z szacunkiem dla drugiego człowieka, empatii w stosunku do niego, czy też zrozumienia dla położenia, w jakim się znalazł, to jest zaskakująco źle. Nie tylko mam tu na myśli problemy z tolerancją, ale przede wszystkim ze stereotypowym i błędnym myśleniem, które może sprawić, że dla niektórych osób życie jest klatką z żelaznymi prętami.

      "Polacy z HIV boją się swoich sąsiadów" – to tytuł artykułu, który znalazłem na Dziennik.pl (źródło z innej strony, bo link do Dziennika nie wchodzi). Wywiady, które przeprowadziły autorki artykułu z nosicielami HIV lub osobami chorymi na AIDS, świadczą o realnej izolacji ludzi doświadczających tego problemu. Od zakażonych nie tylko odwracają się zwykli ludzie, ale także członkowie rodziny czy przyjaciele. Co więcej, do samej choroby nie potrafią również podejść w odpowiedni sposób lekarze, u których profesjonalizm przegrywa w walce z uprzedzeniami. Jeżeli nawet osoby pełniące funkcje odpowiedzialne społecznie, mające za zadanie nieść pomoc zgodnie z przysięgą Hipokratesa, nie są w stanie podejść do problemu bez negatywnych, bezzasadnych stereotypów, to jak można normalnie żyć z tą chorobą?

      Strach przed ujawnieniem problemu jest niezwykle silny. Aga, prawniczka z Warszawy, która udzieliła wywiadu do artykułu dziennikarzowi z Wiadomosci24.pl, używa nawet sformułowania "społeczne samobójstwo". HIV/AIDS to sekret, który trzeba pieczołowicie ukrywać, bo może zniszczyć życie i więzi społeczne z innymi ludźmi. Jest niczym średniowieczny trąd. Jak można przeczytać w raporcie Czerwonego Krzyża o ogólnoświatowej Kampanii "Prawda o AIDS. Przekaż ją dalej", w odbiorze społecznym osoby z HIV/AIDS „"są postrzegane jako wyrzutkowie, niezasługujący na wsparcie, współczucie czy choćby zainteresowanie". Pamiętam też programy, w których można było zobaczyć, jak silnie buntuje się lokalna społeczność, przed otwarciem ośrodków pomocy dla osób zakażonych.

      Te wszystkie postawy stoją w jawnej sprzeczności z deklaracjami, które można znaleźć w badaniu z 2001 roku "Postawy Polaków wobec chorych na AIDS", autorstwa dr hab. Zbigniewa Izdebskiego. 71% badanych wyraziło przekonanie, że osobom zakażonym HIV powinno się pozwolić dalej pracować, zaś 56% stwierdziło, że opiekowałoby się osobą chorą na AIDS. Dlaczego w takim razie realne zachowania, reakcje, są zasadniczo odmienne. Przeglądając te wyniki przypomina mi się pewien cytat, iż człowiek "nie zachowuje się tak, jak mówi, nie mówi tego, co myśli i nie myśli tego, co czuje". I choć odnosi się on do badań rynku, to można go tu z powodzeniem zastosować.

      O tym, jak głęboko sięga lęk przed HIV/AIDS, czyli samym wirusem i chorobą, którą powoduje, świadczą odczucia osób podejrzewających u siebie zakażenie. Bo mimo lekką ręką deklarowanej tolerancji i rozumiejącego podejścia do chorych, wielkość obawy przed byciem dotkniętym owym piętnem świadczy o realnych postawach rozpowszechnionych w społeczeństwie. Tytuły wątków, i ich treść, na forum poświęconemu HIV/AIDS "Plus i minus", zakładanych przez ogarniętych wizją zakażenia mówią same za siebie: "błagam o pomoc, jestem na skraju wyczerpania", "proszę pomocy!" lub "oszaleję".

      HIV/AIDS to fobia, to starotestamentowy Lewiatan, symbolizujący wszelkie zło. Tą chorobą nie da się zarazić poprzez podanie ręki, ukąszenie komara, używanie tego samego ręcznika czy choćby pocałunek. W gruncie rzeczy nawet podczas kontaktu seksualnego trzeba się postarać o zakażenie. Jednak czym są te informacje wobec wizji śmierci, dożywotniego wyroku, na jaki można zostać skazanym. Jednak łatwiej jest obracać się plecami czy lżyć dotkniętych chorobą, niż znaleźć zrozumienie i pomyśleć, że przez swoje własne, lekkomyślne zachowanie, można stać się nosicielem.

niedziela, 5 kwietnia 2009

Wykop i Blip na blogspocie

      Ostatnio wzbogaciłem swojego bloga o dwie ciekawe możliwości. Po pierwsze, od teraz każdy post można dodać do Wykop.pl. Po drugie, co pewnie już zauważyliście, w prawej kolumnie strony zamieściłem Blip, dzięki któremu będę mógł pisać w czasie rzeczywistym. Swoją drogą taki programik to całkiem niezłe cacko -można zamieszczać na nim informacje tekstowe za pomocą SMSów lub zdjęcia poprzez MMSy. Jako że cholernie dużo czasu zajęło mi dojście do tego, jak dodać Wykop i Blip, zamieszczę tutaj krótką instrukcję dla tych, co chcą zrobić to samo.

A. Kroki wspólne

   1. Wejść do panelu zarządzania blogiem i otworzyć zakładkę "Układ";

   2. Kliknąć "Edytuj kod HTML" i zaznaczyć opcję "Rozszerz szablony widżetów".

B. Wykop

   1. Odszukać kod

(najlepiej wyszukiwaniem za pomocą CTRL+F, tylko najpierw trzeba kliknąć w oknie kodu, bo inaczej będzie szukało na całej otwartej stronie);

   2. Przepisać następujący kod:

C. Blip (dzięki podpowiedziom z bloga

M010CH)

   1. Odszukać następujący kod i go skopiować:

   2. Przekleić cały kod na sam jego koniec, przed początkiem następnego kodu i zmienić "Profile1" na "Profile2";

   3. W profilu Blipa (najpierw trzeba go założyć) wejść w zakładkę "Wlejki" i wybrać najbardziej nas interesujący nas wygląd, po czym skopiować cały kod, znajdujący się w pierwszym okienku "Standardowy kod HTML do wklejenia na Twoją stronę";

   4. Wkleić kod Blipa zamiast niepotrzebnego kodu (patrz pkt C, pdpkt 1.);

   5. Zmodyfikować kod Blipa wg następującego schematu: wszędzie tam, gdzie występuje znak "&", wkleić serię znaków "& amp ;" (bez spacji).

      W tej chwili powinno już wszystko działać. Oczywiście, tak samo jak nie będziemy mieli Blipa, gdy nie zarejestrujemy się na blip.pl, tak samo nie będziemy mogli wykopywać swoich lub innych postów (i wszelkich rzeczy), gdy nie będziemy mieli konta na wykop.pl. Mimo wszystko warto używać tych narzędzi, bo nie tylko wzbogacą możliwości bloga, lecz także pozwolą na zwiększenie ruchu na stronie - po dodaniu postów na wykopie zanotowałem niezły wzrost odwiedzin. Chciałbym jeszcze napisać o przydatnym narzędziu, jakim jest Google Analytics i dlaczego warto sobie założyć tam konto. Ale to następnym razem.

PS. Przepraszam za obrazki zamiast kodu, ale coś mi się tnie pisany HTML z przykładów z HTMLem postu i tylko za pomocą obrazków da się to przedstawić.

piątek, 3 kwietnia 2009

Szafiarki

      Internet jest ojcem wielu zjawisk. Pozwolił na natychmiastowe przekazywanie wiedzy, rozmowy tekstowe w czasie rzeczywistym, bezproblemowe wyszukiwanie potrzebnych informacji, szybkie wykonywanie różnorodnych operacji (bankowych, handlowych itp). Za rewolucją komunikacyjną i technologiczną, masowo podążają zjawiska społeczne, co przejawia się m.in. powstawianiem grup zreszonych wokół pewnych zainteresowań, podzielanych przez osoby mieszkające często setki kilometrów od siebie. I jedną z takich społeczności są tzw. Szafiarki.

      W skórcie chodzi o ideę wyciągania z szafy różnorodnych ciuchów, łączenia ich w ciekawe zestawy i fotografowania się w nich. Ostatni punkt jest najważniejszy, bo przede wszystkim chodzi o to, aby się pokazać. Motywacje z pewnością są różne, jak choćby potrzeba bycia docenioną lub chęć zainspirowania innych, a i może zdobycia nieco sławy, jak miało to miejsce w przypadku pierwszej szafiarki świata, która zbiła niemałą fortunę na tym pomyśle. Najważniejsza jednak wydaje się chęć wyrażenia oporu przed zachłannym i szybko zmieniającym się rynkiem mody.

" (...) to dobry trend, sprawia, że dziewczyny niesamowicie się rozwijają, rozszerzają swoją wiedzę nie tylko o modzie, ale również swoje umiejętności techniczne dotyczące obróbki zdjęć, obsługi różnych programów i ich funkcji." [latająca_pyza]

      Społeczność szafiar jest naprawdę spora i funkcjonuje wyłącznie za pomocą blogów. Na "Polskie Szafy" można znaleźć spis wszystkich oficjalnie do niej należących blogów, uporządkowanych alfabetycznie, od A do Ż. Posiadają one także własne forum, liczące sobie około 150 uczestniczek. Niekiedy też odbywają się ogólnopolskie lub lokalne spotkania, przyciągające wiele osób, lub podejmowane są akcje, jak choćby "Szafiarska akcja wędrowna". Społeczność jest na tyle silna i posiada dobrze ugruntowaną pozycję, że na panewce spaliła próba zrobienia specjalnego serwisu poświęconego szafiarkom- www.szafiary.pl.

      Wszystkie te przedsięwzięcia silnie spajają grupę i przypuszczam, że niedługo w Polsce powstanie lobby mające wpływ na trendy w modzie. Być może były już podejmowane próby wciągnięcia społeczności szafiarek w tworzenie kolekcji dużych sklepów odzieżowych, jednak sam o tym nie słyszałem. Nie słyszałem także o szafiarzach, mężczyznach pokazujących się w skomponowanych przez siebie zestawach. Przykłady można pewnie znaleźć na Zachodzie - TU - ale w polskim necie szukałem na próżno...

      Który facet podejmie to wyzwanie?

wtorek, 31 marca 2009

Kryzys! Kryzys. Kryzys?


      Nie wiem, ile dociera do Was o kryzysie, tym sławnym zjawisku, którego imię "666" (wg. religii gospodarczej), ale ja stykam się z nim niemalże codziennie.

"- wie pan... ze względu na dzisiejszą sytuację na rynku... no nie możemy, choć byśmy naprawdę chcieli."

      Ja tam nie wiem, bo ekonomista ze mnie żaden, jednak mam silne wrażenie, że "kryzys" to nie tylko zjawisko związane z mamonologią teoretyczną i stosowaną, ale przede wszystkim słowo klucz. Używa się go albo wtedy, kiedy nie chce się wprost powiedzieć: "spadaj, nie mam ochoty korzystać z Twoich usług", albo wtedy, gdy chce sie zmusić drugą stronę do spuszczenia z ceny. 

"- hmmm, tak, tak, kryzys... w takim razie przygotuję jakąś specjalną ofertę, taką awaryjną."

      Generalnie niby ten eksport zmalał, bo na Zachodzie zdesperowani bankierzy skaczą z okien wysokich wieżowców i nie ma kto kredytów za bardzo dawać, import też zmalał, bo złotówka kiepsko ciągnie, a nasi kredytodawcy, wzorem większych kolegów, zaostrzają warunki i nie wręczają już pieniędzy na śliczne oczy oraz obietnice. Ale... mamy tutaj do czynienia z masowym samospełniającym się proroctwem, gdy w obliczu "kryzysowych" doniesień medialnych, sami ludzie swoimi działaniami zakręcają sobie złoty kurek:

"- nie ma co Hania, tak ten kryzys się rozszalał, że pieniądze trza z banku wybierać, bo nam jeszcze bestia zeżre. A i kup jutro Full Extra Mocny zamiast Żywca, bo oszczędzać musim na te czasy ciemne."

      Trudno w sumie za takie zachowanie winić, wydaje się ono być racjonalne, ale strach napędza zagrożenie, zagrożenie strach i tak kółeczko się obraca - konsumpcja nadmiernie maleje, a banki mają coraz mniej kapitalu i pieniędzy do obracania. W ogóle się pokomplikowało.

niedziela, 29 marca 2009

Przygotowanie do poniedziałku

      Co za życie… za kilkadziesiąt minut koniec weekendu, jutro rano do pracy, a tu pranie jeszcze czeka na rozwieszenie. I jak wobec takich dylematów, bynajmniej nie moralnych, osiągnąć radość i życie wieczne? Jak pozyskiwać doświadczenia, na których można wykuwać stal swojego charakteru? Nie wyobrażam sobie, aby Budda, Leonardo da Vinci czy Juliusz Cezar, ludzie wielkich czynów i osiągnięć, stawali przed tak małostkowymi rozterkami życia codziennego. Oto nadchodzi kres marzeń o zapisaniu się na kartach historii, bowiem nadzieja na wielkość nie wytrzymuje konfrontacji z mającym zostać rozwieszonym praniem, tudzież przygotowaniem do rześkości w dniu następnym.

      Bo chyba nikt nie lubi poniedziałków...

niedziela, 22 marca 2009

Little big come back

      Proszę, proszę... trochę się tu kurzu i pajęczyn nazbierało. Ale to już drugi dzień wiosny i czas na porządki. Szczęściem na blogu nie trzeba prać firanek, myć podłóg i czyścić toalety. Można natomiast zacząć pisać mniej ambitnie, podejść do spraw z większym luzem, a i wpisy nie muszą być tak długie, jak do tej pory. Na początek nowej i długiej drogi pod tytułem "Come back", dobrze byłoby krótko napisać, co się u mnie dzieje. Jak zatem widać, nie będzie to tak emocjonujący post, jak hollywoodzkie filmy. Nie doświadczycie też tak naiwnej radości, jaka jest udziałem unikatowych dzieł Bollywood.

      Przede wszystkim pracuję już przez ponad pół roku. Środowisko Internetu, sprzedaż reklam. Account. Kiedy Wy oglądacie kolejny banner na portalu, ja siedzę po drugiej stronie i pomagam firmom wybrać optymalną drogę dotarcia do ich potencjalnych klientów. Czuję, że się rozwijam. Kontakt z ludźmi, dobieranie odpowiednich słów i sformułowań, by skłonić do poczynienia inwestycji, wzbogacanie swojej wiedzy o kanałach komunikacji, docierania z reklamą do odbiorców.Zdobywam wiedzę z zakresu sprzedaży i marketingu, także jest ciekawie. Studia psychologiczne się na coś przydały, hahaha.

      A’propo studiów, to już czas je ostatecznie skończyć. Przynajmniej jeden kierunek. Złożyłem zatem pracę dyplomową i w tej chwili muszę jedynie zająć się uregulowaniem płatności oraz wykonaniem kilku zdjęć. Następnie zostanie mi wyznaczony termin obrony. A potem… potem trzeba będzie przypomnieć sobie wszystkie informacje, które przewinęły się przez pięć lat. Obrona to niby formalność, ale stres zawsze będzie temu towarzyszył. Rzecz ma się trochę tak, jak z egzaminem maturalnym, choć uważam, że ten ostatni jest znacznie trudniejszy. Jeżeli chodzi o drugi kierunek, to pozostaje mi napisać esej i recenzję zamiast pracy licencjackiej.

      Ostatnią kwestią jest mieszkanie. Wreszcie przeprowadziłem się od rodziców i żyję na swoim. Tak, jak chcę. Każdy w końcu musi tego kiedyś doświadczyć. Patrząc z boku na przeprowadzkę, jest to jeden z wielu testów na dojrzałość. Tak jak praca lub poważny związek, czyli coś, czego będzie się doświadczać przez większą cześć swojego życia. Wracając do sprawy mieszkania, trzeba było zrobić generalne porządki. Poświęcając cenne godziny mojego czasu, przy dużej pomocy koleżanki, zdołałem umyć podłogi, wyczyścić łazienkę i kuchnię. Mordęga. Jak niektóre kobiety mogą czerpać z tego przyjemność?

      I tym, jakże dramatycznym, pytaniem kończę swój post. Nie udało mi się napisać ani o Manifie 2009, w której ostatnio uczestniczyłem, ani o książkach, które ostatnio przeczytałem, ani nawet o filmie „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona”, zasługującym na znacznie więcej Oskarów. Trudno. Pozostaje mi mieć nadzieję, że wszystkie nieproszone przeze mnie tematy znajdą tu jeszcze swoje miejsce. 

poniedziałek, 12 stycznia 2009

icanhascheezburger

      Jako że dzisiaj jest poniedziałek, więc nikomu się nie chce, pogoda nadal stoi na minusie i stać będzie nadal, a słońca jest mało, proponuję przedsięwzięcie internetowego spaceru po pewnej kociarskiej stronie. Wiadomo, że niekoniecznie trzeba lubić koty, ale pośmiać się z nich zawsze można. A jak wiele mogą dać one powodów do śmiechu, widać na stronie icanhascheezburger, na którą serdecznie zapraszam. Poniżej zaś kilka próbek prezentowanej tam twórczości, próbek które zdobyły moje rozweselenie. Smacznego!

poniedziałek, 5 stycznia 2009

"Mag", John Fowles

      Pół kilograma papierowej wagi, 669 stron oraz zachęcający "śmiercią, seksem i straszliwą przemocą" tekst na tylniej okładce książki, to fakty, z którymi stykamy się w pierwszym kontakcie z "Magiem". Wbrew tytułowi nie jest to powieść z gatunku fantasy, lub przynajmniej gatunek literacki obfitujący w zjawiska nadnaturalne. Jednakże nie jest to również prosta opowieść o życiu bohtera, wchodzącego w równie proste sytuacje, z jakimi przyszło nam mierzyć się codziennie. W gruncie rzeczy, napisanie kilkunastu zdań o dziele Fowlesa nie przychodzi łatwo, a on sam zaś twierdzi, że stworzona przez niego lektura jest czymś w stylu testu Rorschacha, w którym czytelnik projektuje swoje własne podświadome lęki lub pragnienia.

      A jest na czym projektować, bowiem Nicholas Urfe, którego oczyma staramy się prześwietlić mrok wielowarstwowej rzeczywistości, zostaje wplątany w labirynt zagadek. Przyjmuje rolę Tezeusza, choć każda nić, którą stara się pochwycić jego rozpalany coraz to nowymi, nieoczekiwanymi wydarzeniami, co chwila mu umyka. Poznany przezeń starszy pan, Maurice Conchis, zamieszkujący uroczą willę Bounari, oplątuje Nicholasa misterną siecią niewiadomych, strając się podważyć, a wręcz zdruzgotać, jego wiarę w ludzi oraz wyznawane zasady. Dużo tu kwestii filozoficznych, dotyczących moralności i metafizyki, wątków literaturoznawczych i kulturowych, takich jak różnice pomiędzy wyspiarskim (angielskim) a europejskim podejściem do życia.

      Jednakże siła "Maga" nie leży wyłącznie w intelektualnych rozważaniach lub smakowych nutach detektywistycznego dochodzenia do prawdy, która i tak pozostanie zawoalowana. Siłą tą jest ustwienie czytelnika w pozycji swiadka, który obserwuje proces dojrzewania bohatera, dorastania do pełnego zrozumienia istoty związku pomiędzy mężczyzną a kobietą. Bynajmniej proces ów nie zachodzi w aurze ckliwości oraz sentymentalizmu, i choć pewnych różowych ubarwień zabraknąć nie mogło, to wszystko dzieje się na płaczyźnie psychologicznie wiarygodnej. Stosunek Nicholasa do płci pięknej, przejawiany zarówno w jego czynach, jak i myślach (dwa wymiary nie zawsze pozostające ze sobą w zgodności), podlega ewolucji. A wraz z nią ewoluować może i nasze podejście.

      Osobiście jestem zadowolony z książki i z czystym sumieniem po prostu ją polecam. Nie uważam jednak, iż przysługuje jej dumne miano "arcydzieła literatury XX wieku", z jakim to tytułem można spotkać się na okładce. Trzeba powiedzieć, że podczas pierwszych 100-150 stron odnosi się wrażenie niepotrzebnej dłużyzny oraz przeciętności, natomiast niektóre dialogi lub, co częściej, monologi są przesycone patetyzmem, niekiedy wręcz śmiesznym. W moim odczuciu zabrakło także bujnych w sugestywne słowa opisów, choć pióro Fowlesa jest lekkie i przyjemne w odbiorze. Pomimo wszystkich tych zastrzeżeń czerpałem satysfakcję czytając powieść.

Dziękuję Paulina